czwartek, 24 lipca 2014

[12]

Z głębokiego snu wyrwał mnie dźwięk budzika. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że leżę w łóżku sama, choć doskonale wiedziałam, że zasypiałam w ciepłych i bezpiecznych ramionach Louisa. Na samo wspomnienie poprzedniego wieczoru, na ustach pojawił mi się niewinny uśmiech. Nie sądziłam, że coś takiego mogłoby się wydarzyć - a jednak! Leniwie rozciągnęłam się na łóżku i dopiero po 5-ciu minutach byłam w stanie się z niego zwlec. Po całym mieszkaniu roznosiły się przepyszne zapachy, które przyciągnęły mnie aż do samej kuchni. Louis stał przy blacie i właśnie nakładał na talerze naleśniki z syropem klonowym. Na mój widok lekko się uśmiechnął i położył obydwa talerze na stole, po czym podszedł do mnie i przyciągnął do siebie. Smak jego ust był niewyobrażalnie słodki.
-Dzień dobry, piękna - wymruczał mi do ucha.
-Dzień dobry - odpowiedziałam leniwie i tym razem to ja go pocałowałam.
Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy rozmawiać na neutralne tematy. Spytałam, co przygotował na dzisiejsze zajęcia, ale za nic nie chciał powiedzieć. Wszystko zaczynało idealnie się układać. Wiedziałam, że chwile bliskości z Louisem będę przeżywać tylko i wyłącznie w tym mieszkaniu, ale to mi wystarczało. Bo lepsze to, niż nic. Był naprawdę niesamowitym człowiekiem. Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć?
Po skończonym śniadaniu Louis zaoferował, że pozmywa, a ja nie miałam nic przeciwko. Poszłam do łazienki, gdzie przemyłam twarz, spięłam włosy w luźnego koka i nałożyłam lekki makijaż, po czym ubrałam się w TEN strój i byłam gotowa na kolejny dzień warsztatów. Wprost nie mogłam doczekać się tego, co Louis wymyślił, a wiedziałam, że na pewno jest to coś wspaniałego. Wyszłam z pokoju i zastałam go przy drzwiach. Zanim je jednak otworzył pocałował mnie raz, ale porządnie. Uśmiechnęłam się z rozmarzeniem i dopiero potem opuściliśmy apartament. Musiałam się poważnie powstrzymywać przed wzięciem go za rękę czy nawet przytuleniem. Wszystko wymagało wielkiej ostrożności. Związek w tajemnicy był nawet ekscytujący i towarzyszył mi przy tym dreszczyk podniecenia. Pierwszy raz w życiu czułam coś takiego i nie chciałam, by kiedykolwiek się kończyło. Do Szkoły Muzycznej dotarliśmy kwadrans przed czasem. Weszliśmy do sali, gdzie prawie wszyscy byli już obecni. Od razu wyhaczyłam Blythe i Scotta, którzy zawzięcie o czymś rozmawiali. Uśmiechnęłam się do Lou i podeszłam do nich. Oderwali się od rozmowy i przytulili mnie na powitanie. Całkiem miły gest.
-O czym tak namiętnie dyskutujecie? - spytałam żartobliwie.
-Mam wolną chatę na weekend - powiedział Scott z błyskiem w oku - i planuję zrobić największą domówkę swojego życia. Czuj się zaproszona.
Puścił mi oczko, na co się zaśmiałam.
-No nie wiem.. będziesz mnie musiał jakoś przekonać - droczyłam się z nim.
-Samo pojęcie "domówka" ci nie wystarcza, Styles? - udał wielkie zdziwienie - Odpuścisz wydarzenie roku? W dodatku w MOIM domu? Masa ludzi, alkohol, seks po kątach i zabawa do białego rana. Czego chcieć więcej?
Zaśmiałam się i spojrzałam na Blythe.
-Nie patrz tak na mnie - powiedziała z uśmiechem - ja się na to piszę, a jak zaczniesz się wykręcać, to osobiście po ciebie przyjadę, zwiążę i dostarczę do jego domu.
-Jesteśmy w zmowie, ale ćsiii.. - powiedział Scott ściszonym głosem.
Po raz kolejny się zaśmiałam. Naprawdę uwielbiałam tych ludzi. Miałam tylko nadzieję, że Louis nie będzie miał nic przeciwko temu, że nie będzie mnie z nim przez ten jeden wieczór. Po chwili dołączyli do nas Jim i Sam, których Scott również wtajemniczył w swój plan "największej domówki tego lata". Zgodzili się bez zastrzeżeń i strasznie się na to napalili.
O równej 11:00 Louis zaklaskał w dłonie, doprowadzając wszystkich do porządku. Każdy jak na komendę odwrócił się w jego kierunku. W sali zapadła cisza. Louis uśmiechnął się z triumfem na ten widok.
-Dzień dobry wszystkim! Mam nadzieję, że dobrze spaliście i przepłukaliście gardła tak, jak wam polecałem. Na dziś przygotowałem dla was serię ćwiczeń, zaczynając od najprostszych, a kończąc na ledwo dających się wykonać. Ale bez obaw, na pewno sobie poradzicie po porządnej rozgrzewce - mrugnął do nas okiem i kontynuował -  pod koniec dzisiejszego dnia sprawdzimy waszą znajomość oktaw i śpiewania w grupie. Więc bez zbędnych ceregieli, zabieramy się do pracy!
Miałam w sobie motywację i wielką chęć do osiągnięcia czegoś. Louis miał rację, początkowe ćwiczenia były naprawdę łatwe i przyjemne, choć trzeba było się wysilać. Jednak po 15-minutowej przerwie zaczęło się naprawdę ostro. Niektórzy odpadli i nie byli w stanie powtórzyć dźwięków, które były naprawdę wysokie i wymagające. Miałam wrażenie, że moje struny głosowe się zwyczajnie "urwą". Nie mogłam już dłużej. Jeszcze nigdy nie miałam tak trudnych ćwiczeń na wokal.
-W porządku, wystarczy - powiedział Lou i wszyscy odetchnęliśmy z ulgą - widzę teraz wyraźnie nad czym trzeba popracować i kto jaką ma oktawę. Muszę przyznać, że jesteście niesamowici. Jestem pod wielkim wrażeniem waszych umiejętności. Jutro nauczę was jak świetnie można operować głosem i wydobywać z siebie to, co najlepsze. Jesteście w stanie dzisiaj jeszcze śpiewać, czy występy zespołowe zostawiamy na jutro?
Wszyscy popatrzyli po sobie z powątpiewaniem. Było wiadome, że byli zmęczeni i mieli dość.
-Oczywiście, zróbmy je teraz - odezwała się jakaś dziewczyna z wyższością - jestem zawsze gotowa, nieważne, jak wielki dostałam wycisk. Myślę, że spokojnie zaśpiewam jeszcze kilka piosenek.
Popatrzyłam na nią z furią. No tak, w każdej grupie znajdzie się jedna diwa, która będzie uważała się za tą najlepszą i najwspanialszą. Louis też to zauważył, bo uśmiechnął się z zażenowaniem.
-Nie, myślę, że na dzisiaj macie dość - powiedział ku uciesze wszystkich - odwaliliście kawał dobrej roboty. Spotykamy się jutro o tej samej godzinie. Nie zapomnijcie o przepłukaniu gardeł i do zobaczenia!
Odpowiedział mu chórek "do zobaczenia" i wszyscy zaczęliśmy się zbierać. Wymieniłyśmy z Blythe zażenowane spojrzenia. Dziewczyna, która chciała śpiewać dalej, podeszła do Louisa i zaczęła zawzięcie z nim o czymś rozmawiać, co o mały włos nie doprowadziło mnie do furii.
-Co za mała diwa - powiedział Sam z lekkim obrzydzeniem - próbuje pokazać jaka to jest fantastyczna i jak wielki ma talent. Co za tupet..
-Nie wszyscy są tak zajebiści, jak ty - odpowiedział mu Scott żartobliwie.
-Co nie?! - udał, że wpada w samozachwyt - Jestem tutaj najlepszy i nikt nie przebije mojej potęgi zajebistości. Wszyscy od razu mogą się schować, a ta laska może mi jedynie...
Zawiesił się, jakby ugryzł się w język przed powiedzeniem czegoś "obrzydliwego".
-Pastować buty - dokończył po chwili, zadowolony z siebie.
-Jasne stary, wiemy, że dokładnie to miałeś na myśli - powiedział Jim i wszyscy się zaśmialiśmy.
Minęło jeszcze pół godziny, zanim dziewczyna dała spokój Louisowi. Odetchnęłam z ulgą i pożegnałam się z przyjaciółmi. Chcieli wyrwać mnie na mały spacer po Nowym Jorku, ale wykręciłam się bólem głowy i zmęczeniem. Już chciałam odejść, gdy zobaczyłam, że nieznajoma idzie prosto w moim kierunku. Wspaniale, pomyślałam z ironią.
-Ty musisz być Destiny Styles - powiedziała z udawaną uprzejmością.
Myślałam, że zaraz się porzygam. Starałam się zachować pozory opanowanej i życzliwej.
-Tak, to właśnie ja. Nie pytam, skąd wiesz, kim jestem, bo to raczej oczywiste - odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
-Skromnisia z ciebie! Jestem Vicky Mollin - zaświergotała i wyciągnęła w moim kierunku dłoń, którą niechętnie uścisnęłam.
-Cóż.. ee.. miło cię poznać Vicky - burknęłam.
-Co właściwie sprowadza cię na te warsztaty? - spytała dziwnym tonem - Przecież na co dzień masz pod ręką całą piątkę tych przystojniaków z One Direction. W każdej chwili możesz ich wykorzystać i poprosić, żeby poduczyli cię ze śpiewu.
Patrzyła na mnie z wyczekiwaniem, a ja zwyczajnie miałam ochotę dać  jej w twarz.
-Dlaczego cię to interesuje? - odpowiedziałam w końcu.
-Z czystej ciekawości - wzruszyła ramionami - Więc? Co tu robisz?
-A dlaczego miałabym przepuścić okazję odwiedzenia Nowego Jorku, pobytu tutaj przez 10 dni w apartamencie z Louisem i uczestniczenia w prowadzonych przez niego warsztatach, w dodatku całkowicie za darmo? Musiałabym być głupia.
Vicky patrzyła na mnie z zaciśniętymi ustami, a ja uśmiechnęłam się z triumfem. Wiedziałam, że jestem dla niej konkurencją.Widać było, że jest typem osoby, która zawsze musi postawić na swoim i we wszystkim być najlepsza.
-Cóż, w takim razie powodzenia - powiedziała w końcu - a właśnie! Louis jest singlem, prawda?
To pytanie kompletnie zbiło mnie z tropu i wybiło z rytmu. Czy ona o czymś wiedziała? Coś podejrzewała? Po co jej to wiedzieć? Chciała mnie o coś oskarżyć? Ośmieszyć? Myśli kłębiły mi się w głowie. Czułam, jak czerwienią mi się policzki. Co miałam jej do cholery odpowiedzieć?!
-A czemu o to pytasz? - wydukałam w końcu, zadowolona z siebie.
-Moi rodzice rozwiedli się rok temu i teraz mama jest śliczną, zgrabną, 33-letnią singielką, która cieszy się wielkim powodzeniem u facetów. A mieć w rodzinie takiego Louisa.. To by było coś!
Mówiła o tym z rozmarzeniem, a mi coraz bardziej robiło się niedobrze. Miałam ochotę zetrzeć jej z twarzy uśmieszek i zakopać daleko poza granicami NY.
-Z tego, co mi wiadomo, Louis na razie nie poszukuje żadnej partnerki - odpowiedziałam jadowicie, ale z uśmiechem - a gdyby poszukiwał.. raczej skupiłby się na 25-letnich pięknościach, którym wcale mu nie brakuje. A raczej, 25-letnich wolnych, bezdzietnych pięknościach, które jeszcze nie wyszły za mąż.
Vicky patrzyła na mnie z niedowierzaniem i furią. Uśmiechnęłam się triumfalnie. Wiedziałam, że wygrałam tę wojnę. Choć wiedziałam też, że od tej pory czeka mnie masa temu podobnych sprzeczek i ostrej wymiany zdań.
-A teraz wybacz, ale Louis na mnie czeka. Całuski, Vicky!
Posłałam jej niewinne spojrzenie, ominęłam ją i poszłam prosto do Louisa. Nie oglądając się za siebie, po prostu wyszliśmy z budynku. Miałam ochotę krzyczeć i walić pięściami w co popadnie, ale musiałam być opanowana. Przede mną cała reszta dnia i nocy z Louisem - już nie mogłam się doczekać.

~ Rose ~

 Od wyjazdu Destiny minęły już 3 dni. W domu było dziwnie pusto, choć nie mogłam narzekać. Wiedziałam, że moja córka jest pod najlepszą opieką. Louis był bardzo odpowiedzialnym człowiekiem i na pewno dałby mi znać, gdyby tylko coś się stało. Nie miałam się o co martwić, ale uczucie troski o córkę było nie do pokonania. Towarzyszyło mi od pierwszej minuty jej życia. Macierzyństwo z jednej strony było męczące, stresujące i wyczerpujące, ale z drugiej strony było piękne, pełne miłości i szczęścia. Moje życie potoczyło się dokładnie tak, jak zawsze chciałam. Zapewniłam córce dzieciństwo dokładnie takie, jakie sama chciałam mieć. Nie wszystko w moim życiu było złe. Wydarzenia z młodszych lat czasami lubiły do mnie powracać, choć ja do nich wręcz odwrotnie. Chciałabym zapomnieć o tych czasach, gdy nie radziłam sobie z życiem, gdy w ogóle nie chciałam żyć. Gdyby choć jedna z moich prób samobójczych się powiodła, nie poznałabym Harrego, nie wyszłabym za mąż, nie urodziłabym Destiny i nie byłabym szczęśliwa. Zmarłabym w bólu i poczuciu straty oraz bezsensu życia. Teraz wszystko było wprost idealne. 
Tego dnia Harry z Zaynem, Liamem i Niallem mieli wybrać się na jakiś koncert do Birmingham, a ja, korzystając z wolnego wieczoru umówiłam się z Natalie, Jane i Libby na pogaduchy, jakąś przygłupią komedię romantyczną  i lampkę wina. Wysprzątałam cały dom na błysk i w końcu zmęczona rzuciłam się na łóżko. Miałam jeszcze 2 wolne godziny do przyjścia dziewczyn. Położyłam się więc na lewym boku i wzięłam do ręki książkę, którą niedawno zaczęłam czytać. "Infekcja" Tess Gerristen wciągnęła mnie do tego stopnia, że czytając, nie czułam upływu czasu. Byłam ciekawa tego, jak to wszystko się skończy i czy doktor Toby Harper zdoła rozwikłać zagadkę i wygrać wojnę z bogatymi ludźmi z domu opieki Brant Hill oraz uratować swoich pacjentów przed następstwami choroby Creutzfeldta-Jakoba. Gdyby nie alarm, który ustawiłam w telefonie, nie oderwałabym się od książki aż do samego dźwięku dzwonka do drzwi, oznajmującego przybycie gości. Niechętnie zamknęłam książkę i odłożyłam ją na półkę, po czym poszłam wziąć szybki prysznic. Po umyciu szybko wysuszyłam włosy spinając je w luźnego koka i ubrałam się w czarne legginsy i białą podkoszulkę na ramiączka. Czułam się wygodnie i komfortowo, a przecież dla przyjaciółek nie musiałam się stroić. Zwłaszcza, że spędzałyśmy wieczór w domu, we własnym gronie, w dodatku przed telewizorem. Zeszłam na dół i wyjęłam z lodówki przekąski, które przygotowałam wcześniej. Mini kanapki, koreczki i jajka faszerowane pastą z łososia postawiłam na stole w salonie, zaraz obok paczki chipsów, ciastek i czterech kieliszków na wino, które miały przynieść dziewczyny. Po 15 minutach rozległ się dzwonek do drzwi. Odetchnęłam i poszłam otworzyć. Przywitałam się z nimi całusem w policzek i wszystkie zasiadłyśmy w salonie.
-Moja droga, chyba o czymś zapomniałaś.. - powiedziała Libby, patrząc na kieliszki stojące na stole.
-Nie rozumiem, przecież są 4.. - odpowiedziałam zdezorientowana.
-Kto jak kto, ale myślałam, że akurat ty pamiętasz, że twoja droga przyjaciółka jest w ciąży i nie pija napoi typu wino - odpowiedziała ze śmiechem.
Miałam ochotę palnąć się w łeb. Oczywiście, jak mogłam pominąć coś takiego! Ostatnio wręcz żyłam ciążą Libby, nawet jeździłam z nią po sklepach z rzeczami dla niemowląt. Skąd taki błąd? Musiałam być naprawdę rozkojarzona. Ale żeby aż do tego stopnia? 
-Najmocniej cię przepraszam kwiatuszku, zaraz przyniosę ci szklankę.
-O nie! - powstrzymała mnie - Tak w sumie to równie dobrze mogę pić mój pyszny sok jabłkowy z kieliszka. Będzie się ładnie kontrastował.
Wszystkie się zaśmiałyśmy i przystąpiłyśmy do wybierania filmu z tych wszystkich, które każda przyniosła. Zdecydowałyśmy się na "Narzeczony mimo woli" i włączyłyśmy DVD. Zapowiadał się naprawdę mile spędzony wieczór. 
Po dwóch godzinach oglądania każda z nas miała dość. Choć w sumie znałyśmy ten film niemal na pamięć. Siedziałam na skórzanej kanapie w swoim salonie, a mój wzrok spoczął na fotografii rodzinnej powieszonej na ścianie. Destiny miała wtedy 12 lat i szczerze uśmiechała się do obiektywu, jak my wszyscy. Pamiętałam to letnie popołudnie, gdy we trójkę wybraliśmy się do Brighton na całodniowy wypad na plażę. Było wręcz cudownie. Z rozmyśleń wyrwał mnie głos Jane.
-Powiedz mi, Rosie... skoro Destiny nie ma w domu.. to.. baraszkujecie sobie z Haroldem?
Widziałam ten błysk w jej oku i roześmiałam się.
-Kochana.. łap nie może ode mnie oderwać na 5 sekund - odpowiedziałam zadziornie.
-Ohm.. - odezwała się Natalie - czyżby szykował się kolejny członek boskiej rodziny Stylesów?
-Co to, to nie! - odpowiedziałam szybko - Jak ty to sobie wyobrażasz? 
-Normalnie? Destiny na pewno byłaby zachwycona, gdyby dostała małą siostrzyczkę lub braciszka! No pomyśl tylko.. czyż to nie cudowne?
-Za niedługo całą uwagę skupimy na malutkim potomku państwa Paynów, więc nie będzie miejsca na słodkości dla innego bobasa. Mam Destiny i ona w pełni mi wystarcza. Świat pieluch i wstawania w nocy już za mną. 
-Kobieto.. potrafisz pocieszyć jak nikt inny - burknęła Libby.
Wszystkie się zaśmiałyśmy i zaczęłyśmy rozmawiać na rozmaite tematy. Z nimi czas zawsze leciał za szybko. Mimo upływu tylu lat, nasza przyjaźń wciąż trwała i wcale nie zamierzała się kończyć. Byłam naprawdę szczęśliwa, że miałam je przy sobie. Były dla mnie jak rodzone siostry i zrobiłabym dla nich niemal wszystko. Zauważyłam, że Natalie dziwnie się zachowuje. Bardzo mało się odzywała, jakby myślami była zupełnie gdzie indziej. W dodatku na twarzy zrobiła się dziwnie blada. Co to mogło oznaczać? W pewnym momencie wstała i z trudem utrzymała równowagę.
-Nat, wszystko z tobą w porządku? - spytałam z niepokojem.
-Tak, nic mi nie jest, po prostu nogi ścierpły mi od siedzenia - odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem - wybaczcie, muszę do łazienki.
Nie byłam przekonana, ale skoro tak twierdziła, to w porządku. Już miałam odpowiedzieć na pytanie, które zadała mi Jane, gdy nagle usłyszałyśmy dziwny dźwięk. Odwróciłyśmy się jak na rozkaz i na chwilę zamarłyśmy. Natalie leżała na podłodze. Straciła przytomność...

_____________________________
Wybaczcie, że tak późno, ale pisałam prawie cały dzień, żeby zdążyć przed północą i na szczęście mi się to udało :D Mój internet - masakra. Pojawia się na kilka godzin, znika i znowu się pojawia.. na chwilę.. zwariować można! 
Ale, rozdział wstawiony, mam nadzieję, że Was zaciekawiłam :) 
Następny zacznę pisać jutro (o ile mój szanowny internet mi na to pozwoli) i postaram się dodać jak najszybciej, żebyście długo nie musiały czekać w niepewności :)

Cieszę sie, że tu jesteście! <3
min. 30 komentarzy = nowy rozdział!!

Do napisania Dziubaski :*

wtorek, 22 lipca 2014

ARGHHH

AJAJAJ!! Nie wiem jak można tak długo nie mieć internetu i żyć tylko na pakietach w telefonie.. Pieprzony koleś musiał akurat teraz coś robić z łączem, ygh.. -_- 
Przepraszam Was, że znowu tak długo nie było notki, ALE! W końcu odzyskałam internet (mam nadzieję że na długo..) i jeżeli nic nie ulegnie zmianie to rozdział pojawi się 24 lipca (czwartek)
Jeszcze raz Was strasznie przepraszam, ale to nie wynikało z mojej winy .. :<

Do napisania!! :*

poniedziałek, 30 czerwca 2014

[11]

Gdy obudziłam się rano, czułam się dziwnie. Bardzo dziwnie. Zdarzenia ostatniego wieczoru powoli do mnie docierały i zaczęłam zastanawiać się, jak w ogóle mogło do tego dojść. Całowałam się z Louisem. Całowałam się z nim tak naprawdę. Odwróciłam się i spojrzałam na jego śpiącą sylwetkę, i uśmiechnęłam się sama do siebie. To było cudowne, magiczne, niesamowite i.. zupełnie zakazane. Coś mi odbiło. Namieszało mi się w głowie od wina. To wszystko dlatego.
Wiedziałam, że wmawiam sobie zwykły fałsz.
Gdy spojrzałam na śpiącego Louisa, marzyłam tylko o tym, żeby się obudził, bym znowu mogła poczuć smak jego ust. To było chore i nie powinno było się wydarzyć. Ale stało się i nie cofniemy czasu. A zresztą nawet gdybym mogła, to i tak bym tego nie zrobiła. Korzystając z okazji, poszłam pod prysznic, żeby się ogarnąć. Pomalowałam się, ubrałam się w TEN zestawi i poszłam do kuchni, żeby przygotować jakieś śniadanie. Do pierwszych zajęć zostały 2 godziny. Nie chciałam budzić Louisa, ale jeszcze chwila i byłabym zmuszona. Na szczęście, gdy akurat nakładałam na talerze jajecznicę, wyłowił się z mojej sypialni w samych dresowych spodniach. Miał mokre włosy, co świadczyło o tym, że przed chwilą brał prysznic.
Dziwne, pomyślałam, nie słyszałam szumu wody.
Uśmiechnął się do mnie niepewne i usiadł na jednym z krzeseł. Bez słowa podałam mu talerz z jajecznicą i usiadłam naprzeciwko. Podczas jedzenia, żadne z nas nie wypowiedziało nawet jednego słowa. Czułam się dziwnie skrępowana i on chyba również. Wiedziałam, że musimy porozmawiać o tym, co zaszło, ale żadne z nas się do tego nie paliło.
-Pyszna jajecznica - powiedział Lou po śniadaniu i odłożył talerz - za 15 minut wychodzimy na zajęcia. Bądź gotowa.
-W porządku..
I to wszystko. Zniknął za drzwiami swojej sypialni, zostawiając mnie samą i zdezorientowaną. Teraz czułam się wybitnie dziwnie. Nie dość, że nie wspomniał nic o wczorajszym wieczorze, to zaczął trzymać mnie na dystans, wręcz z chłodem. Miałam ochotę się rozpłakać. Wiedziałam, że to nie powinno było się wydarzyć. Nie powinnam na to pozwolić. Teraz przestaniemy się do siebie odzywać i kolejne 9 dni minie w dziwnej, nieprzyjemnej atmosferze. Zacisnęłam powieki, żeby powstrzymać zbierające się łzy. Nie mogłam płakać ani być słaba. To był ten jeden raz. Jeden błąd. Zapomnimy o wszystkim i będzie jak dawniej.
Po 15 minutach wychodziliśmy z apartamentu i wsiadaliśmy do czarnego BMW, które zawiozło nas pod wielki budynek w centrum Nowego Jorku. Szkoła Muzyczna. To tutaj miały odbywać się warsztaty. Z przyklejonym do twarzy uśmiechem wysiadłam z samochodu i za Louisem weszłam do budynku. Kierowaliśmy się do jednej z sal. Louis już chciał nacisnąć klamkę i wejść do środka, ale go powstrzymałam. Spojrzał na mnie pytająco.
-Nie traktuj mnie tak.. - powiedziałam cicho.
-Porozmawiamy o tym później - westchnął - przed nami pierwszy dzień zajęć, postaraj się zachowywać normalnie.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie zdążyłam, bo otworzył drzwi i pchnął mnie do środka. W sali zobaczyłam grupę około 20 osób. Wszyscy jak na komendę ucichli i spojrzeli w naszym kierunku. Widziałam podekscytowane miny dziewczyn na widok Louisa i wyłapałam kilka uśmiechów ze strony chłopaków.
-Witajcie moi drodzy przyjaciele - powiedział Lou z szerokim uśmiechem - gotowi na 10 dni ciężkiej harówy pod moim okiem?
Odpowiedziała mu burza oklasków i okrzyków.
-Rozumiem, że wszyscy chcecie nauczyć się śpiewać - kontynuował - zobaczymy, co da się z tym zrobić. Co prawda zapewne nikt nie będzie tak boski, jak ja, no ale.. zobaczymy.
Wszyscy się zaśmiali i od razu zapanowała miła atmosfera. Był po prostu sobą. Jak gdyby nigdy nic się nie stało.
-Zapewne kojarzycie pewną uroczą młodą damę, która stoi obok mnie - powiedział, czym totalnie mnie zaskoczył - wbrew pozorom, nie jest żadną moją asystentką. Przyjechała tu by się uczyć, tak samo jak wy. Żadnych forów. Jesteście wy - uczniowie, i ja - wasz pan. Jasne?
Wywróciłam oczami. Nie miałam humoru na żarty. Wzruszyłam ramionami i dołączyłam do grupki "uczniów".
-Przez kolejne 10 dni dołożę wszelkich starań, żeby nauczyć was wszystkiego, co potrzebne. Śpiew jest czymś ważnym, czymś kojącym i niesamowitym, bo pozwala wam zanurzyć się w swoim własnym, małym świecie, gdzie jesteście tylko wy i muzyka. Bo wy i muzyka musicie stanowić jedność. Jedną nierozerwalną całość. Dajcie ponieść się emocjom, nie spoczywajcie i dążcie do celu, a gwarantuję wam, że osiągniecie sukces. Co prawda już od dłuższego czasu nie występuję na scenie wraz z kumplami z zespołu, ale uwierzcie mi, że duch muzyki pozostanie ze mną na zawsze. Przed wami 10 dni ciężkiej pracy i wytężania swoich strun głosowych. Warsztaty zakończone są wielkim koncertem, na który przyjdzie wielu wpływowych ludzi, przed którymi będziecie musieli pokazać to, co w was najlepsze. A ja postaram się to z was wydobyć. Przed wami pierwsze zadanie. Odliczcie do 10 i dobierzcie się w pary.
Dostałam numer 7. Zaczynało się naprawdę ciekawie. Louis doskonale wiedział, jak zdobyć szacunek u innych. To, jak mówił o muzyce i pasji, dotarło do samego mojego serca. Mogłabym słuchać go godzinami. Z rozmyśleń wyrwał mnie czyjś głos.
-Widzę, że będziemy duetem - powiedział chłopak, który stanął obok mnie - szczęśliwa siódemka.
Popatrzyłam na niego lekko zdezorientowana. Dopiero po chwili zorientowałam się, że był moim partnerem w pierwszym zadaniu. Uśmiechnęłam się lekko w odpowiedzi.
-Jestem Scott Grey - przedstawił się z szerokim uśmiechem.
-Destiny Styles - odpowiedziałam i uścisnęłam jego dłoń.
-Oh.. więc się nie myliłem - powiedział z jeszcze większym uśmiechem - jesteś córką jednego z członków tego zespołu! No, ale mam dzisiaj szczęście.
-Nie przesadzaj - odpowiedziałam lekko zażenowana - nie chcę być traktowana jak córka sławnego niegdyś piosenkarza. Nie chcę żadnych forów, podziwu czy czegokolwiek. Jestem zwykłą dziewczyną, która chce podszkolić się w tym, co kocha i to wszystko.
-Żaden problem - odpowiedział lekko - mogę traktować cię jak każdą inną osobę w tym pomieszczeniu.
-Dziękuję - odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem.
-No, moi kochani, widzę, że już się dobraliście - powiedział Louis, stając na środku sali z jakimś szklanym pojemnikiem.Wyglądał jak akwarium na złotą rybkę, ale zachowałam uwagę dla siebie.
-Przed wami pierwsze zadanie - kontynuował - każda para po kolei, według numerków, które dostaliście, będzie podchodziła do mnie i losowała jedną karteczkę z tytułem piosenki, którą będziecie musieli razem wykonać. Jeżeli nie będziecie jej znać, nie martwcie się. Możecie losować jeszcze raz, choć jestem pewien, że wszystkie są wam znane. Rozumiecie?
Wszyscy zgodnie pokiwaliśmy głowami.
-Wspaniale - powiedział z uśmiechem - każda para wychodzi na środek, losuje piosenkę, przedstawia się i wykonuje utwór. Do dzieła!
Znałam każdą piosenkę, która została wylosowana. Nie zapamiętałam wszystkich imion, ale byłam pod wrażeniem. Ci ludzie byli naprawdę utalentowani. Zastanawiałam się, co oni w ogóle robili na tych warsztatach. Co prawda było trochę niedociągnięć, ale byli naprawdę fantastyczni. W końcu przyszła kolej na mnie i Scotta. Pozwoliłam mu wylosować karteczkę z utworem. Widziałam, jak uśmiecha się pod nosem.
-Christina Perri "Jar of hearts" - przeczytał głośno.
Poczułam ulgę. Znałam ten utwór naprawdę bardzo dobrze. Scott mnie zaskoczył, bo nie chciał podkładu. Podbiegł w kąt sali i wziął gitarę. Louis popatrzył na niego z uznaniem. Usiadł na wysokim stołku i zaczął grać. ([KLIK])  Szło nam naprawdę bardzo dobrze. Byłam pod wielkim wrażeniem głosu Scotta. Był wręcz bajeczny i idealnie komponował się z moim. Wszyscy słuchali nas w skupieniu. Wyszło tak, jakbyśmy ćwiczyli ten utwór przynajmniej kilka razy. Gdy skończyliśmy, dostaliśmy brawa na stojąco. Czułam, że się rumienię, ale było mi miło. Cieszyłam się, że inni nas docenili. Louis nam podziękował i wywołał kolejną parę. Scott wyciągnął do mnie rękę w geście przybicia piątki. Odwzajemniłam gest i zaśmiałam się. Usiedliśmy na swoich miejscach.
-Byliśmy niesamowicie - powiedział mi do ucha - całkiem udany z nas duecik, Styles.
-Warsztaty należą do nas, Grey - odpowiedziałam i wystawiłam mu język.
Humor naprawdę mi się poprawił. Nie przejmowałam się Louisem. Skoro miał mnie unikać, proszę bardzo. Może to i była moja wina, ale to on przyszedł do mojej sypialni i to on sprowokował mnie do tych wszystkich pocałunków. Nikt nigdy się o tym nie dowie, zapomnimy o sprawie i wszystko wróci do porządku dziennego.
Pierwsze zadanie dobiegło końca. Po dwóch godzinach, Louis dał nam 30 minut przerwy, byśmy mogli się napić i zrelaksować przed kolejną godziną wysilania naszych strun głosowych. Do mnie i Scotta przysiadły się trzy osoby: Blythe, Jim i Sam. Byli naprawdę sympatyczni. Właśnie tego dnia zaczęła się nasza bliska relacja. Przez kolejną godzinę warsztatów trzymaliśmy się w swojej grupce. Co prawda z innymi też rozmawialiśmy, ale w swoim gronie czuliśmy się chyba najlepiej.
-Zapraszam was na kawę po zajęciach - powiedziała Blythe - mój ojciec ma kawiarenkę tu niedaleko. Nie przyjmuję odmowy.
Scott, Jim i Sam zgodzili się chętnie, ja niestety miałam kwaśną minę.
-Destiny? - Blythe popatrzyła na mnie pytająco.
-Wybaczcie mi, ale nie znam dobrze Nowego Jorku - odpowiedziałam zrezygnowana - jestem tutaj pierwszy raz i obawiam się, że jeżeli nie wrócę z Louisem, to zgubię się w tym wielkim mieście i ślad po mnie zaginie.
Cała grupka zaśmiała się na moje słowa.
-Bez obawy - powiedział Sam - wystarczy, że podasz nam adres a bezpiecznie odstawimy cię do domu. Louis nie będzie miał nic przeciwko. Widać, że to równy gość.
-Uwierzcie mi, martwi się o mnie jak mój ojciec - wywróciłam oczami - ale zapytać mogę.
Wszyscy się do mnie uśmiechnęli i przerwa się skończyła. Przed kolejną godzinę robiliśmy ćwiczenia na głosy, podczas których naprawdę zaczęło boleć mnie gardło, ale było warto. Czułam się silniejsza.
-Na dzisiaj to koniec - powiedział w końcu Louis - spotykamy się jutro o 11:00 w tym samym miejscu. Przepłuczcie gardła, gdy wrócicie do domów. Dobrze wam to zrobi. Bądźcie gotowi na kolejne wyzwania!
Wszyscy zaczęli się zbierać, a grupka moich nowych znajomych popatrzyła na mnie wyczekująco. Podniosłam ręce w obronnym geście i podeszłam do Louisa.
-Daj mi 5 minut i jedziemy do domu - powiedział i już chciał gdzieś odejść, ale złapałam go za ramię.
-Nie wracam do mieszkania - powiedziałam spokojnie.
-Co ma znaczyć, że nie wracasz do mieszkania? - spytał zdezorientowany.
-Umówiłam się ze znajomymi na kawę. Chcemy się bliżej poznać i spędzić chwilę czasu razem i nie chcę odmawiać. Tata Blythe ma kawiarenkę tutaj niedaleko. Chyba nie masz nic przeciwko?
Louis patrzył na mnie zdziwiony i jakby nie dowierzał w to, co właśnie powiedziałam. Zaczynał mnie powoli denerwować.
-Destiny, to wielkie miasto .. - odpowiedział z wahaniem.
-Daj spokój, poradzę sobie. Oni mieszkają tu na co dzień, więc znają je lepiej niż ty. Wrócę do mieszkania, nie musisz się obawiać. Nie każ mi się prosić jak własnego ojca.
-W porządku - odpowiedział w końcu.
Uśmiechnęłam się lekko i wróciłam do znajomych, którzy od razu zaczęli wiwatować. Naprawdę ich polubiłam. Byli bardzo pozytywni i widać było, że traktują serio to, co robią. Kawiarenka ojca Blythe była naprawdę niedaleko. 10 minut później siedzieliśmy wygodnie przy jednym ze stolików i rozkoszowaliśmy się popołudniowym słońcem, pijąc kawę mrożoną i rozmawiając dosłownie na każdy temat. Louis wysłał mi sms'a z adresem, więc nie musiałam martwić się o powrót. Czas z nimi mijał mi naprawdę szybko. To był dopiero pierwszy dzień, a ja już się z nimi zżyłam. Po kawie poszliśmy na spacer. Nie mogłam uwierzyć, że nie znali się wcześniej, choć mieszkali w jednym mieście. Co prawda Nowy Jork był ogromny, ale oni dogadywali się, jakby znali się od lat. To było wręcz niesamowite.
-Jest jeden plus tego, że nie mieszkasz w NY - powiedział do mnie Sam.
-Niby jaki?
-Będziemy mieli pretekst, żeby odwiedzić Londyn - odpowiedział, na co się zaśmiałam.
-Żaden problem - odpowiedziałam - mój dom jest ogromny, więc pomieści was bez żadnego problemu. Jesteście mile widzianymi gośćmi.
-Całe wakacje przed nami! - powiedział Scott entuzjastycznie.
-Twoi rodzice nie będą mieć nic przeciwko? - spytała Blythe.
-Przyjmą was bez żadnego problemu - zapewniłam - są bardzo gościnni i lubią poznawać nowych ludzi. Zresztą, zapewne słyszeliście co nieco o moim ojczulku.
-Moja mama była ich mega wielką fanką - powiedziała Blythe - i muszę przyznać, że mnie tym zaraziła. Wiem sporo o sławnym panu Harrym Stylesie. Matko jak ona się dowie, że znam jego córkę i mam okazję poznać go osobiście, to chyba zwariuje z zazdrości!
Zaśmiałam się na jej słowa. Humor mi dopisywał. Czułam się z nimi naprawdę swobodnie. Żałowałam, że nie mogłam mieć ich na co dzień w Anglii. Powoli zaczynało się ściemniać, a to oznaczało konieczność powrotu do domu. Nie chciałam wszczynać kłótni z Lou, a zapewne się o mnie martwił. Choć po jego dzisiejszym zachowaniu nie byłam tego już taka pewna. Ze smutkiem poinformowałam znajomych o konieczności powrotu, a oni od razu to zrozumieli. Zamówili mi taksówkę i stali ze mną, dopóki nie wsiadłam. Pożegnałam się z nimi uściskiem i podałam kierowcy adres. Machałam im przez szybę, dopóki całkiem nie zniknęli mi z pola widzenia. Dochodziła godzina 19:00. Spędziłam z nimi cały dzień i było naprawdę niesamowicie. Kiedy kierowca zatrzymał się pod apartamentem, zapłaciłam mu za przejazd i weszłam do budynku. Problem był tylko jeden: nie znałam numeru naszego apartamentu. Zwyczajnie nie zwróciłam na to uwagi. Wyciągnęłam telefon i napisałam szybkiego sms'a do Louisa.

Mała pomoc.. jaki numer ma nasz pokój?

Odpowiedź przyszła niemal od razu

312

I nic więcej. W sumie, czego ja się spodziewałam? Wsiadłam do windy i wyjechałam na 3 piętro. W mig znalazłam odpowiednie drzwi i weszłam do środka. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że mieszkanie jest puste. Znów poczułam się dziwnie. Przed oczami stanęła mi scena poprzedniego wieczoru i poczułam motylki w brzuchu. Ale tym razem nie było to nic miłego. Nasza relacja całkowicie się zepsuła a ja nie wiedziałam, co mogłam zrobić, żeby to naprawić. Wiedziałam, że Louis był w swoim pokoju, wiec stanęłam pod jego drzwiami i podniosłam rękę, żeby zapukać. Byłam już blisko, ale stchórzyłam. Nie wiedziałam nawet, co mogłabym mu powiedzieć. Przeklęłam pod nosem i poszłam do swojej sypialni. Nie zdążyłam nawet usiąść, gdy odezwał się mój telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie mamy. Odetchnęłam z ulgą. Szczerze się za nią stęskniłam.
-Cześć, mamo - odebrałam i usiadłam na łóżku po turecku.
-Cześć, słonko! - powitała mnie optymistycznie - No i jak tam w wielkim mieście? Żyjesz, oddychasz, jesteś trzeźwa?
-Trzy razy tak - odpowiedziałam ze śmiechem - za kogo ty mnie masz? Radzę sobie świetnie.
-Po postu się upewniam, to wszystko - odpowiedziała niewinnie - w tym domu jest bez ciebie strasznie pusto.
-W tym mieszkaniu bez was też - odpowiedziałam szczerze - ale ogólnie jest świetnie. Poznałam dzisiaj naprawdę świetnych ludzi a Louis jest wspaniałym nauczycielem. To będzie niezapomniany czas.
-Nie wątpię w to, kochanie. W takim razie baw się dobrze, zadzwonię do ciebie jutro. Dobranoc, kochamy cię!
-Ja was też. Dobranoc.
Zakończyłam połączenie i odłożyłam telefon. Choć nie na długo, bo po kilku minutach przyszedł sms. Jak się okazało - od Dylana.

BANG właśnie przegapiasz wielką domówkę u Stevena. Masa ludzi, sporo alkoholu, głośna muzyka i zabawa do rana! Jest też Jasmine i Matt. Dzieje się! 

Uśmiechnęłam się pod nosem. Wiedziałam, co oznaczały domówki u Stevena - szkolnego króla koszykówki i przewodniczącego szkoły, którego znałam aż za dobrze. Szybko wystukałam odpowiedź.

Jestem w Nowym Jorku i właśnie patrzę na nocną panoramę miasta z pięciogwiazdkowego apartamentu w samym centrum. W dodatku poznałam nowych ludzi, okolicę i kto wie, co będzie się działo. Do tego wolność od rodziców. Chyba wygrałam. BANG! :*

Z cwanym uśmieszkiem wysłałam sms'a do Dylana. Odpowiedź przyszła szybko.

Goń się, Styles .. -_-

Zaśmiałam się z jego odpowiedzi i znów odłożyłam telefon. Wiedziałam, jak idealnie go dobić. Nie, żebym była wredna czy coś. Po prosu lubiła, gdy wychodziło na moje. Byłam padnięta. Na szczęście zjedliśmy zapiekanki na mieście, więc nie byłam głodna. Nie chciałam iść do kuchni. Nie chciałam natknąć się na Louisa. Panowała między nami naprawdę dziwna atmosfera. Dosłownie wszystko się zepsuło. I to głównie z mojej winy. Choć nie - z jego winy. To on zachowywał się jak skończony dupek, zamiast to wszystko wyjaśnić. Wzięłam potrzebne rzeczy i poszłam pod prysznic. Przez dłuższą chwilę relaksowałam się gorącą wodą. Po wyjściu wysuszyłam ciało, przebrałam się w piżamę i wróciłam do pokoju. Na widok Louisa, siedzącego na moim łóżku, pisnęłam przestraszona. Totalnie się go tam nie spodziewałam. Uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na mnie.
-Nieładnie wchodzić bez pukania - fuknęłam - w dodatku, gdy biorę prysznic.
-Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć - odpowiedział jakoś sztywno.
Bez słowa usiadłam obok niego, ale nie byłam w stanie na niego spojrzeć. Przez dłuższą chwilę panowała między nami niezręczna cisza, której zwyczajnie nie mogłam już wytrzymać.
-Powiesz coś w końcu? - odezwałam się niepewnie - Jestem zmęczona i chciałabym się położyć.
-Destiny, musimy sobie coś wyjaśnić - powiedział po chwili wahania - to, co zdarzyło się wczoraj.. nie powinno było się wydarzyć.
No co ty nie powiesz, pomyślałam z furią.
-Nie powinienem był dopuścić do takiej sytuacji - kontynuował - ale.. nie mogłem.. nie umiałem się powstrzymać, bo od dłuższego czasu dziwnie na mnie działasz, a ja nie umiem sobie z tym poradzić. Jest w tobie coś takiego, co mnie do ciebie przyciąga. To zakazane, Destiny.. Nie możemy.. To wbrew wszelkim zasadom..
-Tylko to chcesz mi powiedzieć? - spytałam, czując w sercu rozdzierający ból - Że to był ten jeden raz, gdy poniosły cię emocje, a teraz zwyczajnie możesz mnie unikać i udawać, że nic się nie stało? Stało się, Louis! Nie cofnę czasu i nie chce go cofać! To było coś.. wyjątkowego. I znaczyło dla mnie bardzo wiele. Wiem, że jesteś starszy o 20 lat i jesteś przyjacielem moich rodziców. Wiem, że to wbrew wszystkim regułom. Że to niemożliwe, niedorzeczne i chore. Wszystko to wiem. Ale to nie zmienia faktu, że..
Zawiesiłam się. Nie byłam pewna, czy chcę wypowiedzieć słowa, które cisnęły mi się na ustach. Louis patrzył na mnie z wyczekiwaniem. Wzięłam głęboki oddech.
-.. że coś do ciebie czuję - skończyłam, cała trzęsąc się z emocji - nie wiem, co to jest i jak bardzo jest intensywne. Ale chcę być blisko ciebie. Lubie czuć twoją bliskość. Wiem, że jestem nic nie wartą gówniarą i po prostu możesz mnie wyśmiać, ale nie zmienię tego. Oto cała prawda. I jeżeli masz mnie traktować przed te 10 dni tak, jak dzisiaj, to ja wysiadam. Będę jeździć z tobą na warsztaty, a do mieszkania wracać późnym wieczorem, żeby nie wchodzić ci w drogę. To ponad moje siły.
-Nie możemy być razem.. - odpowiedział cicho, wbijając mi tymi słowami sztylety w serce.
-Wiem o tym - odpowiedziałam jak najbardziej spokojnie.
-To nie ma prawa się udać. Gdyby świat się o tym dowiedział, bylibyśmy skończeni, a mnie uznaliby na pedofila podrywającego nastolatki. To zakazane.. niemożliwe ..
-Jeżeli to wszystko, co chciałeś mi powiedzieć, to możesz już wyjść. Chcę iść spać.
-Destiny..
-No co? - spytałam trzęsąc się z nerwów i powstrzymując łzy.
-Jeszcze nie skończyłem.
-Co jeszcze chcesz dodać? Żebym zapomniała, że cokolwiek się wydarzyło? Żebym wybiła sobie z głowy to wszystko i dała spokój? Wybacz, ale to raczej niewykonalne.
-Możesz po prostu mnie wysłuchać? - spytał spokojnie.
Skinęłam głową, ale nie wypowiedziałam ani jednego słowa. Czego on jeszcze chciał?
-Musisz wiedzieć, że ten wczorajszy pocałunek.. on znaczył również bardzo wiele dla mnie. Od dłuższego czasu coś mnie do ciebie ciągnie, a na twój widok napina mi się każdy mięsień i każda komórka mojego ciała nakazuje mi się do ciebie zbliżyć i się nie oddalać. Próbowałem z tym walczyć, ale nie potrafię. Już dawno nie czułem czegoś takiego. Odkąd Darcy odeszła, nie patrzyłem tak na żadną inną kobietę. Do momentu, aż pojawiłaś się ty, córka mojego najlepszego przyjaciela. Młodsza o 20 lat dziewczyna, która działa na mnie jak nikt inny i która sprawia, że przyspiesza mi serce, a dni stają się pełniejsze i bardziej wyraziste. Nie wiem, co mam z tym zrobić, bo nie umiem z tym walczyć. Chcę być blisko ciebie. Chcę, żebyś była tylko moja. Ale to wszystko to zakazany owoc, którego zjedzenie będzie tragiczne w skutkach. 
Zaskoczył mnie. Nie spodziewałam się czegoś takiego.
-Więc ty też.. - odpowiedziałam z wahaniem - chcesz tego..?
-Jak niczego innego na świecie, Destiny - odpowiedział zrezygnowany - nie wiem, czy dam radę dłużej się od ciebie izolować. Gdy wrócimy do Londynu, zapewne będzie to konieczne, ale teraz.. chcę, żeby te 10 dni należały do nas. Nie przy wszystkich rzecz jasna. Tu, w tym mieszkaniu. W jedynym miejscu, gdzie będziemy mogli być sobą. Pytanie tylko, czy tego chcesz..
W odpowiedzi przysunęłam się do niego, a on w mig pojął aluzję. Wziął moją nogę i posadził sobie na kolanach, po czym wpił się w moje usta, jak spragniony. Ujęłam jego twarz w dłonie i bez niczego odwzajemniłam jeden z najnamiętniejszych pocałunków mojego życia. Nie chciałam przestawać. Po całym ciele przechodziły mi ciarki podekscytowania, gdy błądził rękoma najpierw po moich plecach, a później po całym ciele. Czułam się idealnie, jakby na swoim miejscu. Pragnęłam tylko i wyłącznie jego. Jeszcze nigdy w życiu nie doznałam takiego uczucia, które pojawiło się przy nim. Zszedł z pocałunkami na moją szyję a później dekolt. Nie powstrzymywałam go. Chciałam tego. Chciałam być najbliżej, jak tylko się dało. 
-10 dni tylko dla nas? - spytałam, gdy na chwilę się od siebie odsunęliśmy.
-Tylko i wyłącznie dla nas, kochanie - odpowiedział i znów mnie pocałował.
-A co później? - spytałam w kolejnej przerwie.
-Tym będziemy się martwić po powrocie do codzienności. Liczy się tu i teraz. Ty, ja i Nowy Jork.
Spodobały mi się jego słowa. Tej nocy również zasypiałam w jego ramionach. Nie potrzebowałam do szczęścia niczego więcej. Louis, Ja i Nowy Jork ...


_____________________________
BANG! powracam z kolejnym napakowanym emocjami rozdziałem Dziubaski ;3
Naprawdę lubię miewać takie przypływy weny, że nie potrafię przestać pisać. 
#IDEALNIE
 A więc zaczęły się wakacje, czyli 2 miesiące totalnej wolności, OH YEAH! 

Przyznam Wam się, że od pewnego czasu pracuję nad nowym opowiadaniem. Zdradzę tylko tyle, że jest ono zupełnie inne od wszystkich moich dotychczasowych blogów i zastanawiam się nad publikacją. Fabułę i bohaterów mam już zapisanych, więc pozostaje mi tylko zacząć bloga. Na razie jednak się z tym powstrzymam, bo obawiam się, że 2 opowiadania to jak na razie dla mnie za dużo. Wszystko się jeszcze okaże. Muszę to przemyśleć ;)

A tymczasem CZEKAM NA WASZE KOMENTARZE!
min. 30 komentarzy = nowa notka
Muszę Was jakoś zmotywować :) 

Do napisania! XxXx

+BARDZO WAŻNA INFORMACJA: O NOWYCH ROZDZIAŁACH INFORMUJĘ TYLKO NA TWITTERZE!! 

sobota, 14 czerwca 2014

[10]

Minęły 2 tygodnie. Niby wszystko było w porządku, ale czułam się dość dziwnie. Louis praktycznie przestał się odzywać. Pytałam o niego rodziców, ale powiedzieli mi tylko tyle, że ma jakieś sprawy do załatwienia i mało czasu. Nie satysfakcjonowało mnie to. Odkąd na nowo pojawił się w naszym życiu czułam, że się do niego zbliżyłam. Czułam, że mu ufałam i lubiłam spędzać z nim czas. To było dziwne i nawet chore, ale co mogłam poradzić? Nic. W końcu jestem tylko człowiekiem. Był piątek. Wczesnym rankiem zbiegłam po schodach na dół i zrobiłam sobie szybkie śniadanie. Obudził się we mnie duch sportu i postanowiłam pobiegać. Musiałam jakoś wyładować energię i choć przez chwilę przestać myśleć o głupotach. Zjadłam na szybko jogurt, przebrałam się w ulubione dresy, związałam włosy w kucyk i zostawiłam rodzicom karteczkę na stole, żeby nie martwili się miejscem mojego pobytu. Wyszłam z domu i zaczęłam swoją dawną trasę, wkładając słuchawki w uszy. Już po chwili czułam, jak wszystkie moje mięśnie zaczynają pracować. Dokładnie tego potrzebowałam. Po godzinie zmęczona usiadłam na jednej z ławek w parku i próbowałam złapać oddech. W budce po drodze kupiłam butelkę zimnej wody, którą teraz piłam duszkiem. Czułam się po prostu idealnie. W pewnym momencie ktoś się do mnie przysiadł. Odwróciłam głowę i z zaskoczeniem spojrzałam na Louisa siedzącego obok z lekkim uśmiechem. Również był ubrany w strój sportowy i trzymał w ręce dokładnie taką samą butelkę z wodą.
-Nie wiedziałem, że też biegasz rano - powiedział popijając zimny napój.
-Nie biegam.. - odpowiedziałam nieco zdziwiona, na co on się zaśmiał.
-Więc w takim stroju chodzisz na co dzień? - spytał rozbawiony.
-To znaczy tak, biegałam, ale nie robię tego codziennie - poprawiłam się - tak jakoś dzisiaj mnie naszło i ..
-Nie musisz się tłumaczyć, Destiny - powiedział z uśmiechem - tylko się droczę.
-To raczej ty powinieneś się tłumaczyć - prychnęłam.
-Ja? - zdziwił się - Niby z czego?
-Na przykład z tego, że od jakichś dwóch tygodni się nie odzywasz i nie wiem, co się dzieje.
-Des.. to nic takiego, po prostu mam kilka ważnych spraw do załatwienia i to wszystko. Nie oddalam się od was ani nic, po prostu mam parę zabieganych dni. Czemu się tym martwisz?
-Bo.. - zacięłam się - bo tak i już.
Louis zaśmiał się i przysunął do mnie. Czułam się dziwnie w jego towarzystwie. Zawsze jak był obok, było okey. Nie czułam tych 20 lat różnicy, bo to zwyczajnie nie było ważne. Lubiłam spędzać z nim czas. Niekiedy mnie to przerażało, ale niczego nie zmieniało.
-Pojutrze wyjeżdżam na kilka dni do Nowego Jorku - powiedział poważnie - i może to dziwne zabrzmi, ale..
-Ale..?
-Nie chciałabyś pojechać ze mną? - spytał niepewnie.
W tym momencie totalnie mnie ścięło. Takiej propozycji się nie spodziewałam. Nie odzywałam się przez dłuższą chwilę, bo zwyczajnie nie wiedziałam, co powiedzieć.
-Ale.. dlaczego? - spytałam jak głupia, na co znów się zaśmiał.
-Moja stara znajoma poprosiła mnie o przeprowadzenie warsztatów wokalnych. Zgodziłem się, a wiem, że śpiewasz i dobrze ci to wychodzi. Dlatego pomyślałem, że skoro jest okazja, to może chciałabyś pojechać.. To tylko luźna propozycja, możesz odmówić.
-Nie.. chciałabym pojechać - powiedziałam szczerze - jeżeli tylko moi rodzice nie będą mieli nic przeciwko, to.. z chęcią się z tobą wybiorę.
-W takim razie pogadaj z Harrym i Rose, i jak będziesz mieć odpowiedź, to po prostu daj mi znać.
W tym momencie wyciągnął karteczkę ze swoim numerem telefonu i podał mi ją. Wzięłam ją z uśmiechem i obiecałam, że dam znać. Pożegnał się i pobiegł w swoją stronę.
Nie docierało do mnie jeszcze, że Louis naprawdę zaproponował mi spędzenie kilku dni razem i to w Nowym Jorku. Nie powinnam była brać tego do siebie, ale... czy to mogło coś oznaczać? Nie mogłam się w to tak zagłębiać. To była czysta przyjacielska propozycja. Po prostu chciał mi pomóc z doskonaleniem wokalu  i to wszystko. Ogarnęłam się i pobiegłam z powrotem do domu. Rodziców zastałam oczywiście w kuchni, gdzie popijali poranną kawę. Bądź co bądź, było dość wcześnie. Przysiadłam się do stołu i zaczerpnęłam oddech. Obydwoje patrzyli na mnie zdziwieni.
-Od kiedy to wstajesz wcześnie i idziesz biegać? - spytała mama pijąc kawę.
-Nie wiem, tak jakoś mnie naszło, nieważne. Mam do was mały interes.
-Ile mam wybrać z konta? - zażartował tata.
-Em... tak w sumie to..
-Destiny, co ty znowu kombinujesz dziecko? - spytała mama i przyjrzała mi się uważnie.
-No bo spotkałam Lou po drodze. I zaproponował mi, żebym wyjechała z nim na kilka dni do Nowego Jorku..
-Że co?! - pytali obydwoje w tym samym momencie. Ich miny - bezcenne.
-Jezu, wy o jednym.. - wywróciłam oczami -został poproszony o przeprowadzenie warsztatów wokalnych i zaproponował mi, żebym w nich uczestniczyła, to wszystko. I w sumie.. to mogłoby być całkiem fajne doświadczenie. Zwłaszcza, że wiecie.. Nowy Jork.. wielkie miasto i w ogóle..
Rodzice popatrzyli na mnie, jakby nie do końca docierało do nich to, co powiedziała.
-Louis ci to zaproponował? Tak z własnej woli? - spytał tata z cwanym uśmieszkiem.
-Tak. To tylko warsztaty wokalne, a może być ciekawie. I mogę podszkolić swój głos i w ogóle..
-Nie mam nic przeciwko - powiedziała mama ze wzruszeniem ramion - chyba znamy Louisa na tyle dobrze żeby wiedzieć, że będziesz z nim bezpieczna. Więc.. jeżeli chcesz to.. masz moją zgodę.
-Moją też. Louis to równy gość, a skoro chce cię uczyć śpiewu, niech cię uczy - powiedział tata.
Pisnęłam i wyściskałam ich obydwoje. Podziękowałam i poszłam do swojego pokoju. Od razu zadzwoniłam do Louisa i przekazałam, że mogę jechać. Wiedziałam, że się ucieszył. A przynajmniej chciałam, żeby tak było. Miał przyjechać po mnie pojutrze o 6 rano. O bilet i zakwaterowanie nie musiałam się martwić, więc wszystko było w jak najlepszym porządku. Zostało mi tylko się spakować.

~ PIĄTEK ~

Siedziałam w samolocie już od 2 godzin ze słuchawkami w uszach, żeby tylko lot szybciej mi minął. Louis spał na siedzeniu obok. Musiał być naprawdę zmęczony, skoro mógł usnąć w takich warunkach. Nie mogłam się doczekać chwili, gdy wylądujemy w Nowym Jorku. Byłam zakochana w tym mieście, choć jeszcze nigdy w nim nie byłam. Chciałam już zacząć te warsztaty, bo byłam pewna, że Louis poprowadzi je najlepiej, jak tylko będzie umiał.
W końcu wylądowaliśmy. Naprawdę byłam w Nowym Jorku! Ten fakt wciąż do końca do mnie nie docierał. W drodze do miejsca naszego zakwaterowania nie odezwałam się nawet słowem, bo byłam zajęta pochłanianiem widoków za przyciemnianą szybą wiozącego nas samochodu. To miasto było niesamowite. Kiedy dotarliśmy na miejsce, Louis stanął przed drzwiami jednego z pokoi w wielkim apartamentowcu w środku miasta. Myślałam, że będziemy mieć osobne pokoje, a jednak się myliłam.
-Niestety mamy do dyspozycji tylko jeden apartament - powiedział Lou - ale o nic nie musisz się martwić, są w nim dwie sypialnie, więc nie będziemy musieli wchodzić sobie w drogę.
Pokiwałam tylko głową z uśmiechem i weszłam za nim do środka. Pomieszczenie było jednym słowem ogromne i aż zapierało dech w piersiach. Zapowiadało się naprawdę fantastycznie. Zauważyłam drzwi do dwóch sypialni i weszłam do pierwszej z nich. Zakochałam się w niej niemal od razu. Całą jedną ścianę zajmowało ogromne okno z widokiem na miasto. Przez chwilę zapomniałam, jak się oddycha. To było coś niesamowitego. Już wiedziałam, że będzie to najlepsze 10 dni mojego życia.
Rozpakowanie się zajęło mi prawie godzinę, jednak nie musiałam się spieszyć. Warsztaty mieliśmy zacząć dopiero następnego dnia, więc do wieczora miałam wolne. Kiedy w końcu położyłam się na łóżku, usłyszałam pukanie do drzwi. No tak. Jeszcze chwila a zapomniałabym, że ktokolwiek tam ze mną był. Krzyknęłam tylko "proszę" i usiadłam. Do pokoju wszedł Louis z tym swoim charakterystycznym uśmiechem na twarzy. Humor poprawił mi się jeszcze bardziej.
-Chciałabyś powłóczyć się po mieście, czy jesteś zbyt zmęczona i wolisz..
-Idziemy! - krzyknęłam, zanim zdążył dokończyć zdanie - Daj mi dosłownie 10 minut na ogarnięcie się i pójdę gdzie tylko chcesz.
-Aż takiej chęci się nie spodziewałem - zaśmiał się - w porządku, czekam przy drzwiach.
Po tych słowach wyszedł, a ja od razu poszłam do własnej łazienki, żeby przemyć twarz i się pomalować. Wróciłam do pokoju, przebrałam się w TEN zestaw i spryskałam perfumami. Byłam gotowa. Wyszłam z sypialni, a Louis już na mnie czekał. Nałożyłam na oczy czarne Ray Bany i wyszliśmy z apartamentu.
Ten dzień był naprawdę idealny. Aż do wieczora chodziliśmy po Nowym Jorku i zwiedzaliśmy coraz to nowsze miejsca. Obiad również zjedliśmy na mieście, z czego byłam zadowolona bo serwowane w jednej z restauracji spaghetti po prostu podbiło moje serce. To był dopiero 1 dzień, a ja już nie wyobrażałam sobie powrotu do szarego i zwykłego Londynu, do którego byłam przyzwyczajona. Na kolację postanowiliśmy wrócić do mieszkania. Louis uparł się, że sam coś ugotuje (tak, mieliśmy tam nawet kuchnię!), a ja nie protestowałam. Mój kontakt z nim polepszył się jeszcze bardziej. Rozmawialiśmy dosłownie na każdy temat. Na każdy oprócz jednego: jego była narzeczona. Nie chciałam tego poruszać. Wiedziałam, że było to dla niego trudne, męczące i wiele przez to wycierpiał. Nie chciałam psuć mu idealnego humoru. Nie teraz, nie w tym miejscu, nie w tym czasie.
Wróciliśmy i Louis od razu zajął się kolacją, a ja poszłam się wykąpać. Orzeźwiający prysznic po całym dniu był dla mnie niemal wybawieniem. Nie przemyślałam tylko jednej rzeczy. Przyzwyczaiłam się do spania w starej koszulce taty i to właśnie ją ze sobą wzięłam. Co prawda sięgała mi do połowy ud, ale i tak czułam się dziwnie. I tak nie miałam żadnego wyboru. Rozczesałam mokre włosy i poszłam do kuchni. Louis stał przy kuchence i nucił coś pod nosem. Uśmiechnęłam się sama do siebie i po cichu usiadłam przy blacie. Nie usłyszał mnie i właśnie dlatego, gdy się odwrócił, o mały włos nie wysypał wszystkiego z patelni na podłogę. Dosłownie w ostatniej chwili uratował sytuację, co wywołało u mnie napad śmiechu. 
-Przecież to nie jest śmieszne! - udał, że się oburza - Mogłem zginąć..
- Tak, wysypując na siebie usmażone warzywa - zadrwiłam - śmierć wprost idealna.
-A tak poza tematem. Znam tę koszulkę..
-To koszulka mojego taty - powiedziałam wzruszając ramionami - kiedyś mu ją ukradłam i nie zamierzam oddawać.
-Poznaję ją, bo dostał ją ode mnie - powiedział z uśmiechem, a mi zrobiło się ciepło na sercu.
-Naprawdę? Z jakiej okazji?
-Bez okazji - powiedział obojętnie - tak po prostu. Był moim najlepszym kumplem. Zobaczyłem ją w sklepie i od razu wiedziałem, że musi być jego, to wszystko. 
-W takim razie dobrze, że ją kupiłeś, bo bardzo wygodnie mi się w niej śpi.
Uśmiechnęliśmy się do siebie i Louis wrócił do przygotowywania kolacji, a ja podeszłam do okna i spojrzałam na widok Nowego Jorku nocą. Był jeszcze piękniejszy niż za dnia. Byłam niewyobrażalnie szczęśliwa, że mogłam tu być. Moje kolejne marzenie zostało spełnione. Fakt, że koszulka, którą miałam na sobie była od Lou sprawiał, że jeszcze bardziej chciałam ją nosić. Działo się ze mną coś dziwnego. Coś bardzo, mega, cholernie dziwnego. Nie chciałam się do tego przed sobą przyznawać, ale Louis zaczynał mi się podobać. Odpędzałam od siebie te myśli, bo przecież był starszy o 20 lat, a w dodatku był przyjacielem rodziny, więc nie mogłam myśleć o nim w ten sposób. Zwłaszcza, że miałam dopiero 16 lat, to byłby skandal. Wszystkie gazety huczałyby o tym, a tak nie mogło być. Oceniliby go jako pedofila, a do tego nie mogło dojść. Nigdy. Przenigdy. Dlatego postanowiłam zachować to dla siebie. Fakt, że miałam spędzić z nim 10 dni był dla mnie rewelacją. Z dala od rodziców, przyjaciół rodziców i innych znajomych. Tylko my w jednym mieszkaniu. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Byłam skończoną idiotką. A najgorsze było to, że nic nie mogłam na to poradzić.
W końcu kolacja była gotowa. Louis zawołał mnie, więc wróciłam do kuchni. Na stole stały dwa nakrycia, butelka wina, dwa kieliszki i świece. 
-Dajesz wino niepełnoletnim? - spytałam z cwanym uśmieszkiem - Policja się tobą zainteresuje.
-Nie mów mi, że nie chcesz - odpowiedział z mrugnięciem oka.
-Byłabym głupia, gdybym odmówiła - zaśmiałam się i zasiadłam do stołu.
Louis przygotował najpyszniejszą zapiekankę z warzywami, jaką kiedykolwiek jadłam. Nie mogłam przestać się nią zachwycać. Jak miał mi tak gotować codziennie, to mogłam w ogóle nie wracać do domu. Po kolacji usiedliśmy w salonie i przy przyciemnionym świetle rozmawialiśmy o wszystkim. Jego oczy wyglądały niesamowicie, aż ciarki przechodziły mi po plecach. Musiałam się karcić i ochrzaniać w myślach, żeby nie powiedzieć czegoś głupiego.
-Jak wyglądała twoja przyjaźń z moim tatą? - spytałam, żeby tylko mówił dalej.
-Z Harrym zakumplowałem się już na samym początku - uśmiechnął się - byliśmy jak bracia. Zayn, Niall i Liam też byli dla mnie jak rodzina, ale Hazz szczególnie. Zawsze jak coś się działo, to rozmawiałem z nim i on tak samo. Pomagaliśmy sobie we wszystkim i nam się to udawało. Po rozstaniu z Rose naprawdę nas potrzebował, choć niewiele wtedy pomagało. Nawet jak robił najgłupsze i najgorsze rzeczy, to i tak byłem przy nim. Byliśmy jak rodzeni bracia. Choć ludzie i tak oczywiście musieli wymyślać swoje niestworzone historie, ale byliśmy wielkimi przyjaciółmi. I cieszę się, że teraz, po tym wszystkim wciąż mogę być jego kumplem. To dla mnie mega ważne. 
-Niestworzone historie? Co masz na myśli? - spytałam z zaciekawieniem.
-Wiesz.. ludzie gadali, wymyślali swoje teorie.. - zawahał się - Nie wiem, czy chcesz o tym wiedzieć.
-Powiedz mi, proszę.
-Ehh.. niektórzy fani wymyślili sobie, że.. że byliśmy.. no wiesz, że byliśmy parą.
W tym momencie o mały włos nie oplułam się winem, które właśnie popijałam. Popatrzyłam na niego z wielkim zdziwieniem na twarzy, nie mogąc uwierzyć w to, co powiedział.
-Że co?! - krzyknęłam z zbulwersowana - Wzięli was za.. gejów?!
-Des, spokojnie - uśmiechnął się - niektórzy po prostu nie mają równo pod sufitem. Fakt, mieliśmy kilka nieprzyjemności z tego powodu, bo wszędzie był Larry, nawet w trendsach na Twitterze i w pytaniach w niektórych wywiadach, ale zgodnie mówiliśmy, że to nieprawda. Potem Harry znalazł dziewczynę, ja również i sprawa ucichła, to wszystko.
-Larry? Kto to u licha jest Larry?
-Larry to połączenie naszych imion - zaśmiał się - Louis i Harry. 
-To jest.... chore... 
-Ale to było dawno temu, nie ma co do tego wracać. 
Rozmowa zeszła na całkiem inny temat i byłam z tego bardzo zadowolona, bo nie chciałam rozmawiać o tym, co durnego ludzie sobie wymyślili. Mój tata gejem? Louis gejem? W głowach im się poprzewracało. Wieczór mijał w bardzo udanej atmosferze. Jednak z każdym łykiem wina stawałam się coraz odważniejsza i coraz mocniej Louis na mnie działał. Musiałam przestać. 
-Nie wiem, czy już ci to mówiłem, ale.. masz jedne z najpiękniejszych oczu, jakie widziałem - powiedział nagle, a mnie kompletnie ścięło. 
Nie spodziewałam się z jego ust takiego komplementu. Przysunęłam się do niego lekko zdezorientowana. Tak blisko jeszcze nie byliśmy. Popatrzyłam mu prosto w oczy.
-Naprawdę? - spytałam cicho.
-Nie śmiałbym kłamać. Są wręcz idealne. 
W tym momencie nie wytrzymałam. Nie mam pojęcia, co się stało, co mną kierowało i co ja do cholery sobie myślałam, ale zbliżyłam się i... pocałowałam go. Tak po prostu. Myślałam, że od razu mnie odepchnie i uzna za idiotkę, ale tak nie było. Odwzajemnił pocałunek. Chwyciłam go za szyję i przyciągnęłam do siebie. Nie protestował. Przynajmniej na początku, ale później się ocknął i odepchnął mnie od siebie zdezorientowany.
-Destiny, ja... ja nie wiem, czy.. nie mogę.. 
Zaczął mówić, a ja szybko się odsunęłam i poczułam, jak płoną mi policzki.
-Przepraszam.. nie powinnam.. - wydukałam i szybko uciekłam do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Myślałam, że spalę się ze wstydu. Miałam ochotę się rozpłakać, zacząć krzyczeć, rzucać wszystkim, co miałam pod ręką i zapaść się pod ziemię. Jak mogłam go pocałować?! Jak w ogóle mogło do tego dojść?! Przecież to nienormalne.. To Louis, 20 lat starszy mężczyzna, przyjaciel taty. Jak mogłam być taką skończoną idiotką? Nie wiedziałam, jak spojrzę mu w oczy. Nie wiedziałam, jak wytrzymam te 10 dni. Chciałam od razu wrócić do Londynu i zapomnieć o wszystkim, ale to nie było możliwe. Zaczęłyby się pytania, domysły, nie chciałam tego. A najgorsze było to, że.. podobało mi się. Nie chciałam, żeby przestawał. Cała się trzęsłam i nie mogłam się uspokoić. To nienormalne. To nie powinno było się wydarzyć. 
Nagle usłyszałam pukanie. Stanęłam w miejscu i po prostu gapiłam się w drzwi. Pukanie nie ustawało a ja nie wiedziałam, co robić. Wiedziałam, że w końcu będę musiała stanąć z nim twarzą w twarz, więc lepiej było wyjaśnić to od razu. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Nie zdążyłam niczego powiedzieć, bo Louis ujął moją twarz w dłonie i sam mnie pocałował. Byłam w kompletnym szoku, ale go nie odepchnęłam. Wręcz przeciwnie, oddałam pocałunek i wplotłam mu dłonie we włosy. Tego kompletnie się nie spodziewałam, ale nie zamierzałam przestawać. Jeszcze nigdy w życiu nie było mi tak dobrze. Zaczęłam się cofać i usiadłam na łóżku, Louis zaraz obok. Robiliśmy przerwy tylko na złapanie oddechu. Do niczego więcej nie doszło i nie mogło dojść. No bo bez przesady, ale było mi naprawdę dobrze. Tej nocy zasnęłam w jego ramionach z wielkim uśmiechem na twarzy......

___________________________
Yeah, dowaliłam, wiem! :D 
No ale... po dłuższym czasie rozdział w końcu jest. Teraz będę mieć więcej czasu, bo do zaliczenia została mi tylko historia i we środę zaczynam wakacje <3 Więc będę mieć więcej czasu na pisanie i przestanę Was w końcu zaniedbywać. Przepraszam, głupio mi, ale naprawdę nie miałam czasu na wszystko.. Duuużo rzeczy się nazbierało, ale mam nadzieję, że zdołam to wszystko jakoś uporządkować :) 
Mam nadzieję, że nie czytaliście rozdziału (zwłaszcza końcówki) z mind fuckiem na twarzy, ale starałam się, żeby akcja się w końcu rozkręciła a nie takie pieprzenie nie wiadomo o czym. 
Czekam na Wasze komentarze!
Bardziej niż kiedykolwiek :) 
+ten fragment o Larrym.. po prostu musiałam jakoś urozmaicić :) 

Jeżeli macie snapchata i chcecie mieć mnie w obserwowanych, to dodawajcie: incrediblexx

Do następnego xXx

sobota, 3 maja 2014

[09]

~Louis~

Nie wiem, co ostatnio się ze mną działo. Na imprezie ostro przesadziłem z alkoholem i nie do końca kontrolowałem to, co robię. Odkąd odnowiłem kontakt z dawnymi przyjaciółmi i poznałem córkę Harrego, coś było nie tak. Często przyłapywałem się na tym, że o niej myślę i zastanawiam się, co robi w danej chwili. Od naszego wspólnego wypadu do Francji, coś we mnie się zmieniło. Chciałem się do niej zbliżyć i lepiej ją poznać. Przeklinałem za to samego siebie. Przecież miała tylko 16 lat. Różnica wieku między nami wynosiła 20 lat. To nie było normalne. Dlaczego do cholery chciałem się do niej zbliżyć? To córka Harrego. Mojego najlepszego przyjaciela, którego znałem od dawna. Z którym przeszedłem tak wiele.. co było ze mną nie tak? Musiałem w jakiś logiczny sposób to sobie wytłumaczyć. Na imprezie był to alkohol. Podziałał na mnie zbyt mocno i dlatego poprosiłem ją do tańca. Dlatego nie chciałem jej puścić. I, chociaż wstyd się do tego przyznać, dlatego miałem ochotę ją pocałować. To wszystko przez alkohol. I na szczęście w porę zdążyłem to przerwać. To wszystko musiałem sobie jakoś wyjaśnić. Byłem 36-letnim facetem, a nie potrafiłem poradzić sobie z czymś takim. Kiedy przysiadła się do mnie w Starbucksie, wcale nie chciałem jej pouczać czy mówić, co ma robić. Nie dziwne, że się wkurzyła. Miałem ochotę strzelić sobie w twarz. Chciałem ze wszystkimi mieć dobre stosunki. Była podobna do Harrego. Miała jego oczy i jego uśmiech. A w dodatku była śliczna zarówno po Harrym, jak i po Rose. Musiałem przyznać, że córka im się udała. Czasami im wszystkim zazdrościłem. Każdy z nich był już po ślubie i układał sobie życie. Harry i Zayn mieli dzieci, Liam i Libby też się przymierzali. Niall i Jane byli szczęśliwi jak nigdy. Wszyscy założyli rodziny.. wszyscy, tylko nie ja. Ja zostałem sam, choć cholernie tego nie chciałem. Czasami naprawdę bolało, gdy musiałem patrzeć na ich szczęście i dlatego na dłuższy czas się odizolowałem. Teraz wróciłem i wiem, że był to dobry wybór. Kochałem Darcy. Chciałem założyć z nią rodzinę. Przecież nawet się jej oświadczyłem! Planowaliśmy ślub, wesele.. wszystko było prawie załatwione. Po 10 latach w końcu mieliśmy zostać ze sobą na zawsze. I co? I właśnie wtedy ona postanowiła odejść. Wybrała inne życie. Życie, na które ja totalnie się nie zgadzałem. Od dawna nie miałem z nią kontaktu. W pewnym sensie pogodziłem się z jej odejściem, choć często myślałem o niej i brakowało mi wspólnych chwil, które czasami wkradały mi się w myśli. Dlatego kompletnie nie spodziewałem się tego, że jeszcze kiedykolwiek ją spotkam. A zwłaszcza tego dnia, gdy siedziałem w Starbucksie. Zaraz po tym, jak Destiny wyszła, znów pochyliłem się nad gazetą, jednak nie na długo. Znów ktoś się przysiadł. Podniosłem wzrok i przeżyłem wielki szok. Darcy siedziała naprzeciwko mnie z niepewną miną, a ręce nerwowo trzymała splecione na stole. Popatrzyłem na nią zupełnie zdziwiony i nie byłem w stanie nawet wydobyć z siebie słowa. Coś zakuło mnie w sercu na jej widok. Spuściła wzrok, ale po chwili znów go podniosła.
-Cześć, Lou.. - powiedziała niepewnie - dobrze cię widzieć.. co tam u ciebie?
-Co.. ty tu robisz? - spytałem, ignorując jej słowa.
-No tak.. - uśmiechnęła się smutno - wiedziałam, że nie mam co liczyć na normalną rozmowę.
-Nie o to chodzi.. - poprawiłem się - tylko o to, co robisz w Londynie? Nie powinnaś teraz siedzieć w jakimś clubie czy czymś podobnym w Los Angeles?
Darcy przez chwilę milczała. Przetrawiała moje słowa, które z pewnością ją zabolały. Ja też nie chciałem wracać do przeszłości. Doskonale pamiętałem dzień, w którym absolutnie wszystko się zepsuło. Dzień, w którym zerwaliśmy ...

Było sobotnie popołudnie. Tego dnia nie miałem żadnych planów, oprócz wieczornej kolacji z Darcy, której wprost nie mogłem się doczekać. Nasz ślub zbliżał się wielkimi krokami i byłem podekscytowany jak nigdy. W końcu mogliśmy założyć normalną rodzinę, a nic nie było ważniejsze, niż to. Przez cały dzień nie wiedziałem, co robić. Zrobiłem zakupy, posprzątałem mieszkanie, porozmawiałem z sąsiadami, a nawet rozdałem kilka autografów do wiernych fanek naszego zespołu. Czy byłem szczęśliwy? Tak. Byłem cholernie, niemożliwie szczęśliwy, że wszystko było w porządku, układało się i było pod kontrolą. Wszyscy żyliśmy tym ślubem. Chłopaki szyli identyczne garnitury, a dziewczyny szykowały "sukienki nie z tej ziemi". Zostało już tak niewiele czasu.. Suknia ślubna Darcy była już wybrana, lecz nie mogłem jej widzieć. Wiedziałem, że była wyjątkowa. Tak samo jak wyjątkowa była panna młoda. Zacząłem przygotowywać kolację, śpiewając przy tym nasze ostatnie hity, które głęboko wryły mi się w pamięć. Wszystko było dobrze. Dokonałem ostatnich przygotować, a gdy wszystko było już na swoim miejscu, wziąłem prysznic i przebrałem się w czyste rzeczy. Dokładnie 15 minut później rozległ się dzwonek do drzwi. Kiedy zobaczyłem Darcy, uśmiech od razu wkradł mi się na usta.
-Witam moją najpiękniejszą narzeczoną - powiedziałem i pocałowałem ją na powitanie.
-Już się tak nie podlizuj, Tommo - zaśmiała się i weszła do środka.
Jedliśmy kolację i rozmawialiśmy. I niby wszystko było jak zawsze, z tym wyjątkiem, że Darcy była jakaś inna. Mało się odzywała, unikała kontaktu wzrokowego.. zupełnie jakby miała jakąś tajemnicę, albo czegoś się bała. Gdy odmówiła zostania na noc, przestałem się oszukiwać i nie wytrzymałem.
-Dar, co się z tobą dzieje? - spytałem poirytowany.
-Nic.. a co ma się dziać? - odpowiedziała niepewnie.
-Daj spokój, nie potrafisz udawać. Przez cały wieczór dziwnie się zachowujesz.
-Wydaje ci się, Lou..
-Przestań kłamać, Darcy. Jest coś o czym chcesz mi powiedzieć. Czego się boisz? 
-Eh.. w porządku.. 
Darcy usiadła na kanapie w salonie i spuściła głowę. Usiadłem zaraz obok i patrzyłem na nią z wyczekiwaniem.
-Nie mogę za ciebie wyjść.. - powiedziała cicho.
W tym momencie kompletnie mnie zamurowało. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie czegoś takiego. Ręce zaczęły mi się trząść, a mózg nie chciał przyjąć do wiadomości tej informacji.
-Co ma znaczyć, że nie możesz za mnie wyjść? - spytałem w końcu.
-Louis, to nie jest wcale dla mnie łatwe, ale nie mogę zostać twoją żoną, bo.. bo wyjeżdżam.
-Wyjeżdżasz? Gdzie? Kiedy? Darcy, o czym ty do ciężkiej cholery mówisz?!
-Wyjeżdżam na stałe do Los Angeles. Mam już załatwione mieszkanie i wszystkie formalności. Kocham cię, ale nie mogę.. zaczynam zupełnie inne życie.
-Ale.. co? Co się stało, dlaczego tak, dlaczego teraz? Darcy co się z tobą dzieje? 
-Louis, jestem spłukana, rozumiesz? Wpakowałam się w głupie długi, mam sporo wrogów.. muszę wyjechać, zniknąć, zapaść się pod ziemię. Wszystko przez własną głupotę. Kolega załatwił mi pracę, która mi odpowiada a zarobki są kosmiczne, więc.. po prostu znikam.
-Dlaczego kurwa nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? Przecież mam pieniądze, mogę pospłacać długi i wszystko będzie okey! Nie pozwolę ci tak po prostu mnie zostawić, nie ma mowy!
-Louis, podjęłam decyzję, wszystko jest załatwione. Wyjeżdżam i nigdy więcej się nie zobaczymy. 
-I chciałaś zniknąć bez słowa? 
-Stwierdziłam, że tak będzie lepiej.. - powiedziała cicho - nie chcę żebyś wiedział, kim teraz będę..
-Nie chcesz chyba powiedzieć, że..
-Jeżeli myślisz, że będę dziwką to nie, nie będę się puszczać za kasę.
-W takim razie co zamierzasz robić?
-Louis, nie utrudniaj..

-Co będziesz robić?!
Zdałem sobie sprawę z tego, że krzyczę. Cały się trząsłem, nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że to, co się działo, było prawdziwe. Darcy miała łzy w oczach, odwracała wzrok. Nie mogła mnie zostawić. Nie tak. Nie teraz!
-Będę tancerką. To wszystko, co powinieneś wiedzieć. 

-Jaką tancerką? Jeszcze mi powiedz, że będziesz świecić tyłkiem na rurze! 
Nie odpowiedziała. Zmroziło mnie na całym ciele. Zaniemówiłem. Wszystkie informacje docierały do mnie w zwolnionym tempie. Świat stanął w miejscu. Darcy spojrzała na mnie po raz ostatni.
-Przepraszam cię za wszystko.. pamiętaj, że cię kocham i że zawsze będę kochać. Nieważne gdzie będę i co będę robić. Zostaniesz najważniejszy. Ułóż sobie życie i bądź szczęśliwy, tylko o to cię proszę. A o mnie po prostu zapomnij..
Chciałem coś powiedzieć. Wstać, zatrzymać ją, błagać, by mnie nie zostawiała. Ale zamiast tego siedziałem nieruchomo, nie mogąc nawet odwrócić głowy. Usłyszałem zamykane drzwi. Zostałem sam...

Wyrwałem się z rozmyśleń i poczułem znajome ukłucie w sercu. Darcy siedziała naprzeciwko mnie. Naprawdę wróciła. Po tak długim czasie po prostu się do mnie przysiadła.

-Jest coś, o czym musisz wiedzieć - powiedziała w końcu cicho.
-Skoro muszę wiedzieć, to mi to powiedz.
-Wróciłam z Los Angeles.. na stałe. Zerwałam z tamtym życiem, z tym wszystkim, co mnie tam trzymało.. nie mogłam dłużej wytrzymać.. chciałam tylko zobaczyć, jak tam u ciebie. Jak żyjesz, jak sobie radzisz.. czy kogoś masz, czy jesteś szczęśliwy..
-I po co to wszystko? - spytałem i popatrzyłem na nią z wyrzutem - Wróciłaś, żeby mi o wszystkim przypomnieć? O tym, jak zostawiłaś mnie na miesiąc przed ślubem? O tym jak zniknęłaś i przez tyle lat nie odezwałaś się nawet słowem? Jaki w tym sens, Darcy? 
Dziewczyna spuściła głowę i zacisnęła wargi. Było jej trudno, choć mi wcale nie było łatwiej. Wszystkie dawne wspomnienia we mnie odżyły. Przez chwilę czułem dokładnie ten sam ból, gdy po raz ostatni zamknęła za sobą drzwi. Nie rozumiałem. Kompletnie niczego nie rozumiałem. 
-Louis.. mam jeden główny powód w tym, że cię odszukałam i dzisiaj tutaj przyszłam. 
-Jaki? 
-Ja.. przepraszam.. przepraszam, że wtedy wyjechałam i cię zostawiłam.. że nie przyjęłam twojej pomocy i zniknęłam na te wszystkie lata. Mam o to do siebie wielki i cholerny żal, ale nie mogę cofnąć czasu. Możesz mnie nienawidzić i wcale nie będę zdziwiona. Ale chciałam cię przeprosić. Śniłeś mi się niemal codziennie. Ramka z twoim zdjęciem była kluczowym przedmiotem w moim pokoju i nadal jest.. ja.. nie potrafiłam i nadal nie potrafię o tobie zapomnieć. Wiem, że nie ma szansy na to, żebyśmy odnowili kontakt. Po prostu musiałam się z tobą zobaczyć. Przepraszam.. 
-Słowa niczego nie zmienią, Darcy.. 
Ciężko było mi to mówić. Ciężko było mi na nią patrzeć. Jej głos przeszywał moje serce jak szpady, a wspomnienia kotłowały się w głowie. Nie wiedziałem, co mam robić. 
-Wiem.. chcę tylko żebyś wiedział, że naprawdę tego żałuję. Jeżeli kiedykolwiek chciałbyś ze mną porozmawiać, o ile to w ogóle możliwe, to mieszkam teraz na Greenhurst Road 32, na obrzeżach Londynu. Wiem, że jestem idiotką, ale mam nadzieję, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie.
Posłała mi niepewny uśmiech, po czym wstała i po prostu wyszła. Przez dłuższą chwilę siedziałem sparaliżowany nie mogąc uwierzyć, że to naprawdę była ona. Moje życie było ostatnio już wystarczająco zachwiane, żeby teraz to jeszcze pogarszać. Dopiłem kawę i opuściłem kawiarnię. Musiałem przygotować się na dzisiejszą uroczystość 15 rocznicy ślubu Libby i Liama. Byłem całkowicie rozstrojony, ale nie mogłem ich zawieść. Nie po tym, jak przez tyle czasu kompletnie ich olewałem. Musiałem zapomnieć o Darcy. O niej i o tym, że była teraz tak blisko. Przeszłość powinna zostać przeszłością. 
Wróciłem do domu najszybciej jak się dało. Wziąłem długą kąpiel, zjadłem coś na szybko i usiadłem na balkonie z kubkiem kawy w ręce. Gapiłem się przed siebie nawet sam nie wiem, jak długo. Było mi ciężko. Wstyd się przyznać, ale na chwilę łzy stanęły mi w oczach. Przecież ją kochałem. Kochałem ją przez długi okres czasu. Później zacząłem ją nienawidzić. Później miałem ogromny żal. Teraz to wszystko minęło. W końcu zdołałem się uwolnić od tych wszystkich uczuć i bólu. I właśnie teraz ona musiała wrócić. 
-Świetnie, Tomlinson - mruknąłem sam do siebie - masz zajebiście udane życie. 
Ostatni raz spojrzałem w niebo i wszedłem do mieszkania. Ubrałem się w swój ulubiony granatowy garnitur, wziąłem kilka głębokich oddechów i pojechałem prosto do restauracji ELVIT, gdzie już zbierali się goście. Cała nasza ekipa zebrała się szybko. Gdy zobaczyłem Destiny, od razu uśmiechnąłem się pod nosem. To było niezależne ode mnie. Wyglądała naprawdę prześlicznie. Starałem się zajmować myśli wszystkim, tylko nie powrotem Darcy. Choćbym nawet miał się upić. 
Późnym wieczorem, gdy impreza naprawdę się rozkręciła, a alkohol powoli buzował mi w żyłach, zauważyłem, że Destiny stoi sama obok czekoladowej fontanny. Nie wiem, co mną kierowało, ale podszedłem do niej. Musiałem ją przeprosić za sytuację z rana. Zachowałem się jak skończony idiota. 
-Hej, Destiny.. - powiedziałem, a ona się odwróciła.
Spiorunowała mnie wzrokiem, ale nie odeszła. To dobry znak.
-Przepraszam cię za rano - powiedziałem szczerze - nie powinienem był zachowywać się jak przyzwoitka. Jesteś wolna i możesz robić wszystko, na co tylko masz ochotę. Jesteś w stanie mi wybaczyć? 
-No nie wiem.. - odpowiedziała niby poważnie, ale lekko się uśmiechnęła.
-Daj spokój.. ile możesz się na mnie gniewać? 
-Okey, w porządku. Ale mam nadzieję, że to był ostatni raz, Lou. Nie lubię jak ktoś mówi mi, co mogę robić, a czego nie mogę. 
-Zdaje sobie z tego sprawę, proszę pani.
Zaśmiała się i atmosfera od razu zrobiła się luźna. Zaczęliśmy rozmawiać na neutralne tematy. Z nią czas zawsze leciał szybko. Nie wiedziałem jak to możliwe, ale przebywając z nią, w ogóle nie czułem tego, że między nami było 20 lat różnicy. Dziwne i chore, ale przyjemne. Przez cały czas dzwonił jej telefon. Ciągle odrzucała połączenia, wyraźnie już tym zmęczona. Za 15 razem krzyknęła z wściekłości i o mały włos nie rzuciła telefonem o podłogę.
-Hej, hej, spokojnie. Kto cię tak napastuje? 
-Kolega - warknęła zdenerwowana - nie potrafi zrozumieć co to znaczy "nie chcę z tobą rozmawiać". 
-Ale skoro dzwoni do ciebie ponad 15 razy, to chyba najlepszy dowód na to, że bardzo mu zależy na tej rozmowie. Dlaczego nie chcesz dać mu szansy? 
-Bo mnie ostro zdenerwował.. 
-Destiny, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Wszyscy popełniały błędy, ale też zasługujemy na to, żeby te błędy naprawić. 
-Tak myślisz? 
-Daj spokój, lubisz być zła?
-Nie..
-No więc właśnie. Odbierz i daj chłopakowi szansę, żeby się wykazał. Jak tego nie zrobi, to strzel mu w ryj i odejdź, proste.
Zaśmiała się tylko i gdy telefon zadzwonił 16 raz, odebrała. 
-Halo... Matt nie jestem w nastroju... jak to jesteś pod salą?!... oszalałeś... nigdzie nie idę... co?.... ygh, w porządku... tak zaraz będę.. 
Rozłączyła się i spojrzała na mnie przepraszająco.
-Idź i załatwcie co macie do załatwienia - powiedziałem z uśmiechem.
-Dziękuję, jesteś najlepszy - powiedziała i cmoknęła mnie w policzek, po czym pobiegła w stronę drzwi.
Wywróciłem oczami i wróciłem do naszego stolika, skąd porwałem do tańca Rose. Zabawa nadal trwała. 

~Destiny~

Myślałam, że oszaleję. Przez cały wieczór Matt zamęczał mnie telefonami. Nie miałam nawet chwili spokoju. Nie mógł do niego dotrzeć fakt, że zwyczajnie nie chciałam z nim rozmawiać. Ale Louis miał rację. Trzeba było w końcu to załatwić. Wyszłam przed salę i dostrzegłam go bez problemu. Stał oparty o pień drzewa, a gdy tylko mnie zobaczył, od razu ruszył w moją stronę. 
-Destiny..
-Jesteś popieprzonym idiotą, Matt - przerwałam mu - po jaką cholerę tutaj przyszedłeś? 
-Musiałem z tobą porozmawiać. Nie wytrzymam dłużej tego, jak jest między nami.
-A przepraszam bardzo, czyja to wina? - warknęłam. 
-Moja. Moja i tylko moja. Destiny przepraszam cię za tamtą imprezę. Nie powinienem był tego mówić.. po prostu.. po prostu nie chciałem, żeby dobierał się do ciebie jakiś starszy facet.
-Ten starszy facet to Louis, przyjaciel rodziny. Co ty sobie w ogóle myślałeś, co? Jest najbardziej uczciwym i porządnym facetem jakiego znam. 
-Wiem to. Teraz już to wiem. Naprawdę cię przepraszam i przysięgam, że nigdy więcej nikogo tak nie osądzę i nie powiem niczego niestosownego. Tylko proszę cię, nie bądź już zła, nie wytrzymam tego dłużej.. 
-Dobra, niech będzie.
-Jesteś moim aniołem!
Po tych słowach przytulił mnie, podniósł i okręcił kilka razy, na co tylko się zaśmiałam, kurczowo trzymając się jego szyi. Był wariatem. Ale właśnie za to tak bardzo go lubiłam. 
-A tak w ogóle.. prześlicznie dzisiaj wyglądasz - dodał i puścił mi oczko. 
-Daj spokój, zaraz mnie szlag trafi z tymi szpilkami. Jak tylko przyjdę do domu to rzucę je do szafy i więcej nie wyciągnę.
-Przesadzasz, wyglądasz naprawdę rewelacyjnie. 
-Wcale nie.
-Oj no, nie możesz po prostu przyjąć komplementu? 
-Yyy... no dobra. Dziękuję. 
-No i prawidłowo moja droga. 
Rozmawiałam z nim jeszcze chwilę, ale musiałam się zbierać. Nie chciałam, żeby ktokolwiek zaczął mnie szukać. Umówiliśmy się następnego dnia na kawę i pożegnaliśmy się. Weszłam do środka i od razu złapałam kontakt wzrokowy z Louisem. Pokazałam mu kciuk do góry, na co tylko się uśmiechnął i porwał do tańca Libby. Uwielbiałam go. Naprawdę idealnie się z nim dogadywałam. Czy to dziwne? Nie wiem. Ale cholernie chciałam, by był dla mnie kimś bliskim....

_______________________________
Tak więc, po 2 miesiącach przerwy, ale udało mi się w końcu skończyć rozdział. 
Nie było to łatwe, jak same widzicie zajęło sporo czasu, ale nareszcie się udało.
Mam tylko uwagę do dwóch dziewczyn, które skomentowały poprzedni wpis: 
Jeżeli naprawdę myślałyście, że byłabym w stanie olać was bez słowa i po prostu sobie odejść z bloga, to trochę się myliłyście. Miałam ostatnio trochę problemów, o których nie musicie wiedzieć, skoro i tak wszystko wiecie przecież najlepiej. Gdybym miała go zakończyć, wstawiłabym notatkę z przeprosinami i oficjalnym zakończeniem. Myślałam, że znacie mnie na tyle żeby wiedzieć, że nie olewam ludzi bez słowa. 
Nie umiem wam powiedzieć, kiedy będzie kolejny rozdział. Nie chcę nic obiecywać. Poświęcam na bloga każdą wolną chwilę, żeby napisać choć kilka linijek. Mam nadzieję, że wyrobię się do 2-3 tygodni. 

Dziękuję wszystkim, którzy wciąż tutaj są i czytają tę historię. Jesteście najlepsi i niezastąpieni. Niech chłopcy będą z wami i do napisania <3
+Czekam na komentarze!

++ Chcę żebyście wiedziały, że nie trzymam tutaj nikogo na siłę. Przecież Was nie zmuszam do czytania moich opowiadań, robicie to z własnej woli. I jeszcze jedno do dziewczyny z komentarza: Nie nazywaj mnie "miastową" proszę Cię, okey? Znasz mnie, wiesz jaka jestem, przebywasz ze mną na co dzień, że wiesz, jak się zachowuję? Nie? Więc proszę, zachowaj swoje durne opinie dla siebie;) 

wtorek, 25 lutego 2014

[08]

Jak mogłam zapomnieć o tej pieprzonej wizytówce? Przecież miałam ją od razu wyrzucić! Jakim cudem zostawiłam ją na stole? I to w tak widocznym miejscu...
-O co tu chodzi, Rose? - spytał Harry zupełnie poirytowany.
-Nate był tu dzisiaj.. - powiedziałam niepewnie, z grymasem.
-Co masz na myśli, mówiąc "był tu dzisiaj" do cholery? Tak po prostu sobie przyszedł, a ty go wpuściłaś? I co, może mi jeszcze powiesz, że grzecznie piliście sobie herbatkę?
-Harry uspokój się, okey?
-Jak mam się uspokoić, wiedząc, że pod moją nieobecność w tym domu przebywał facet, przez którego o mały włos nie straciłem cię na dobre 16 lat temu?!
-Opanuj emocje! Nie spodziewałam się go. Przyszedł zupełnie nagle i niespodziewanie. Wiesz w jakim byłam szoku widząc go po tak długim czasie? Zwyczajnie mnie ścięło! Chciał tylko pogadać, więc go wpuściłam.. ale od razu zakomunikowałam mu, że nie ma dla niego miejsca w moim życiu. Nie teraz, gdy wszystko mam poukładane. Prosił, żebym dała mu szansę na naprawienie naszej przyjaźni. Zostawił wizytówkę gdybym chciała pogadać i po prostu wyszedł. To wszystko. Nie masz się nawet czym denerwować.
-Łatwo powiedzieć - odparł już spokojniejszy - po prostu się we mnie zagotowało, jak zobaczyłem to imię i nazwisko.
-Przecież wiesz, że nie masz się czym przejmować - uśmiechnęłam się lekko - nie musisz być o mnie taki zazdrosny.
-Zawsze będę - odpowiedział - zawsze, jeżeli chodzi o innych facetów.
-Haroldzie, jestem twoją żoną od 16 lat, to ci nie wystarcza, żeby zrozumieć, że jestem tylko twoja?
-Ja to wiem. Ale lubię, jak to powtarzasz.
Po tych słowach pocałował mnie a ja z uśmiechem odwzajemniłam jego gest. Był wyrozumiały. A tą wizytówkę od razu postanowiłam wyrzucić do kosza. Nie chciałam komplikować sobie życia dawnymi sprawami z Nate'm. Nie ma szans. Wróciłam o kuchni i zajęłam się przygotowywaniem obiadu, a Harry poszedł na górę wziąć prysznic. Kilka minut później do domu wróciła Destiny. Od razu poszła do swojego pokoju, więc się nie wtrącałam. Zapowiadał się całkiem udany dzień.

~Destiny~

 Wyszłam z domu, bo umówiłam się z Jasmine, żeby obgadać pewne sprawy. Jednak przez cały czas zastanawiałam się, kim jest mężczyzna, który dzisiaj nas odwiedził. Mama była w kompletnym szoku, widząc go. Musiała go znać. To musiał być ktoś z jej przeszłości. Postanowiłam o wszystko ją wypytać, gdy tylko wrócę do domu. Po drodze zajrzałam do Starbucksa żeby kupić swoje ulubione frappuccino. Przy jednym ze stolików dostrzegłam znajomą postać. Louis pochylał się nad gazetą i pił kawę w zamyśleniu. Coś chwyciło mnie za serce, gdy przypomniałam sobie imprezę i nasz taniec. Wiedziałam, że go nie pamięta. Kupiłam frappuccino i podeszłam do jego stolika. Jak gdyby nigdy nic pociągnęłam łyk zimnego płynu i usiadłam na przeciwko, na krześle. Louis podniósł wzrok i uśmiechnął się do mnie lekko zdziwiony. 
-Cześć, Destiny - przywitał się normalnie - co tu robisz? 
-Zapewne to samo, co ty - odpowiedziałam po prostu - piję kawę.
-Ach tak.. - odpowiedział.
Między nami zapadła niezręczna cisza. Po co ja w ogóle obok niego usiadłam? Nie mogłam zwyczajnie kupić kawy i sobie pójść? Idiotka.. Już chciałam się podnieść i po prostu wyjść, gdy on znów się odezwał.
-Destiny.. chciałem przeprosić cię za wczoraj - powiedział lekko skrępowany - po prostu za dużo wypiłem i nie wiedziałem, co robię. Nie chcę, żeby to w jakikolwiek sposób odbiło się na naszej relacji.
-Emm.. nie no, wszystko okey. Przecież nic takiego się nie stało, po prostu tańczyliśmy..
-Pomijając fakt, że byłaś w klubie, w którym w ogóle nie powinno cię być..
-Impreza to impreza - powiedziałam, wzruszając ramionami.
-Jesteś za młoda..
-Wczoraj ci to nie przeszkadzało - przerwałam mu wściekła.
Zaniemówił. Moje słowa go zaskoczyły i wydawał się być skrępowany. I dobrze.
-Nawet mój ojciec tak się nie zachowuje - powiedziałam - wrzuć na luz panie Tomlinson. Imprezuje gdzie chce i z kim chce i nie ma w tym żadnego twojego interesu.
Po tych słowach wstałam i wyszłam z lokalu, zostawiając go samego. Choć nie na długo, bo przez szybę widziałam, jak dosiada się do niego jakaś wysoka, szczupła blondynka. Straciłam humor na cokolwiek. Już nawet nie chciało mi się iść na zakupy z Jasmine, choć na to zawsze byłam chętna i gotowa. Chciałam do niej zadzwonić i umówić się na inny dzień, ale przecież nie mogłam jej tak wystawić. Ogarnęłam się i 15 minut później spotkałam się z przyjaciółką pod Victoria's Secret.
Po kilku godzinach łażenia po sklepach miałam już całkowicie dość. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu i wypytać mamy o tajemniczego mężczyznę. Jas miała jednak inne plany. Naprawdę nie chciałam się z nią kłócić, ale tego dnia zwyczajnie nie miałam humoru na więcej. Ciągle zastanawiałam się, kim była ta wysoka blondyna, która przysiadła się do Louisa po moim odejściu. W sumie nawet nie powinno mnie to obchodzić, a jednak wciąż siedziało mi to w głowie.
-Des, wszystko okey? - spytała w końcu Jasmine - Dziwnie się zachowujesz..
-Dziwnie to znaczy?
-Mało się odzywasz, praktycznie niczego nie oglądasz i jesteś jakaś przygaszona.. o czym ty tak myślisz? Tylko mi nie mów, że o Louisie..
Trafiła. Uśmiechnęłam się do niej w odpowiedzi.
-Nawet mnie nie denerwuj.. to nie jest normalne.
-Jas, daj spokój - westchnęłam - nie jestem głupia, wiem co robię. Nie musisz się o mnie martwić. A teraz przepraszam cię, ale muszę wrócić do domu.. Już długo mnie nie ma, a obiecałam mamie pomóc przy obiedzie. Ostatnio spędzam z nią za mało czasu i głupio się z tym czuję..
-W porządku, nie ma sprawy.. a rozmawiałaś z Mattem?
-Na razie nie. I póki co nie mam zamiaru.
-Wiesz, że nie chciał cię zdenerwować.. po prostu zależy mu na tobie i nie chciał, żeby jakiś starszy facet się do ciebie dobierał..
-Jasmine, teraz ty zaczynasz? - spytałam wkurzona - Wrzućcie wszyscy na luz, do cholery! Wiem, co robię.
Po tych słowach wywróciłam oczami i przytuliłam ją. Wolnym krokiem ruszyłam w kierunku domu. Po drodze nieco się uspokoiłam i opanowałam emocje. Weszłam do środka i od razu poszłam do siebie, żeby poprawić makijaż i przebrać się w coś wygodnego. Zaraz po obiedzie, gdy mama poszła do sypialni, żeby jak zwykle odpocząć, od razu do niej poszłam. Musiałam czegoś się dowiedzieć. Usiadłam obok niej na łóżku, a ona odłożyła książkę, którą właśnie miała czytać, na nocny stolik.
-Coś się stało, kochanie? - spytała, jak zwykle delikatnie.
-Wydaje mi się, że musisz mi coś wyjaśnić.. - zaczęłam ostrożnie - kim był ten facet, który dzisiaj do nas przyszedł?
Na twarzy mamy pojawił się grymas. To zdecydowanie nie był dla niej przyjemny temat.
-Destiny, nie sądzę, byś musiała to wiedzieć..
-A ja sądzę, bo nie daje mi to spokoju! Wiem, że to ktoś z twojej przeszłości, a ja mam dość tych ciągłych tajemnic i niewyjaśnionych spraw. Mam prawie 17 lat, chyba mogę wiedzieć co takiego kiedyś się stało, że teraz nie chcesz o tym rozmawiać. Proszę cie..
Zawahała się. Widziałam, że walczy sama ze sobą, czy opowiedzieć mi tę historię, czy też nie.
-W porządku, niech ci będzie - odpowiedziała w końcu - ale musisz pojechać ze mną w jedno miejsce.
-Jakie miejsce? - spytałam poirytowana - Nie możemy porozmawiać tutaj?
-Będzie mi łatwiej - powiedziała z delikatnym uśmiechem - i będziemy same.
-Okey, niech będzie..
Wspólnie zeszłyśmy na dół i skierowałyśmy się prosto do samochodu. Mama powiedziała coś tacie na ucho, na co on tylko pokiwał głową i po chwili już jechałyśmy w nieznanym mi kierunku. Kiedy zatrzymałyśmy się niedaleko jakiegoś mostu, byłam całkiem zdezorientowana, dlaczego mama zabrała mnie akurat tutaj. Po chwili jednak wszystko stało się jasne. Nie był to zwykły most. Na jego barierkach przypięte były setki, a nawet tysiące małych, miedzianych kłódek. Mama zatrzymała się w pewnym momencie i przykucnęła. Zrobiłam to samo i zobaczyłam tę jedną, małą kłódkę z wyrytymi inicjałami H&R w serduszku. Coś chwyciło mnie za serce. Kłódka moich rodziców.
-Harry zabrał mnie tutaj pewnej nocy, około trzeciej - powiedziała z sentymentem - pamiętam, jak mnie wtedy obudził i jak bardzo nie chciało mi się wychodzić z pokoju.. Nie wiedziałam, po jaką cholerę zabrał mnie na most o 3 w nocy! A wtedy wyciągnął tą kłódkę i powiedział, jak bardzo mnie kocha.. Legenda głosi, że jeżeli dwoje zakochanych przypnie swoją kłódkę na tym moście, to już na zawsze pozostaną razem. Będą wieczni tak, jak ona. Zauważyłaś, że Harry codziennie nosi na szyi łańcuszek z małym kluczykiem i nigdy go nie ściąga?
-To klucz to waszej kłódki? - spytałam niemal szeptem.
-Tak - odpowiedziała z szerokim uśmiechem - i nigdy się z nim nie rozstaje. Może to sentymentalne i głupie, ale.. miałam wtedy 18 lat, a do teraz to wszystko wywołuje wspomnienia. Zabrałam cię tu dzisiaj, ponieważ chcesz poznać historię, którą starałam się wymazać z pamięci. Historię sprzed ponad 16 lat, kiedy nic nie było łatwe i kiedy miłość moja i Harrego była wystawiona na wielką próbę. Destiny, proszę cię tylko o jedno. To zostaje między nami. To wszystko to przeszłość, do której naprawdę nie chcę wracać. Chcę, żebyś wiedziała, że kocham twojego ojca ponad życie i nikt oprócz niego się dla mnie nie liczy.
-W porządku... ale po twoich słowach coraz bardziej zaczynam się bać, mamo..
-Obiecaj mi, że to, co teraz ci powiem, nijak nie wpłynie na twoje relacje z ojcem. Bo nie wybaczyłabym sobie tego, gdyby coś w naszej rodzinie się popsuło.
-Obiecuję, mamo. Więc o co chodzi?
Usiadłyśmy na drewnianym moście naprzeciwko siebie. Nie zważałyśmy nawet na to, że było brudno. Mama spojrzała na mnie i zaczęła opowiadać..
-16 lat temu ja i Harry byliśmy w sobie bardzo zakochani. Dosłownie świata nie widzieliśmy poza sobą. Wszystko komplikował fakt, że on był sławny, a ja nie. Byłam normalną, zwykłą dziewczyną bez góry forsy i wysokiego statusu społecznego. Nikomu oprócz Modest to nie przeszkadzało. Kiedy Paul, menadżer chłopaków dowiedział się o tym, że jesteśmy razem, wpadł w szał.. Bo tak nie mogło być. Oni potrzebowali rozgłosu i sławy, a nie wojny w mediach. Dlatego rozkazał Harremu, żeby ze mną zerwał, bo inaczej odwołałby jedną z ważniejszych tras koncertowych. A on nie miał wyboru.. Z tym, że dla mnie był gotowy na wszystko. Spotykaliśmy się potajemnie. Przed kamerami byliśmy zwykłymi przyjaciółmi, a gdy byliśmy sami, po prostu byliśmy sobą. Do pewnego czasu.. Paul wymyślił plan idealny niszcząc przy tym cały nasz związek. Harry zaczął spotykać się z Carmen Welch..
-Z Carmen?! - przerwałam jej w kompletnym szoku - To przecież jedna z moich ulubionych aktorek!
-Destiny, daj mi dokończyć.. - westchnęła mama - spotykał się z nią tylko publicznie, żeby w gazetach i całym świecie mediów wszyscy byli przekonani, że są razem i że się kochają.. żeby ludzie zapomnieli o mnie i o ich podejrzeniach dotyczących mnie i Harrego. Na początek dawałam jakoś radę, ale to wszystko mnie przerosło i zaczęło wymykać się spod kontroli.. coraz częściej się kłóciliśmy, coraz mniej się widywaliśmy.. między nami atmosfera była nie do wytrzymania. Oddaliliśmy się od siebie wręcz na kilometry. A punktem kulminacyjnym tego wszystkiego było to, że przyłapałam go w łóżku z Carmen w noc po ślubie Gemmy..
W tym momencie mnie zatkało. Otworzyłam usta ze zdziwienia i patrzyłam na mamę w kompletnym szoku, nie wierząc w słowa, które wypowiedziała.
-To był nasz koniec - kontynuowała - zerwałam z nim definitywnie, nie chciałam go znać, nie chciałam mieć z nim nic wspólnego.. wiele nocy przepłakałam, wiele wycierpiałam i było mi naprawdę cholernie ciężko. A miałam wtedy jednego przyjaciela. To był właśnie ten facet, który nas dzisiaj odwiedził. Nazywa się Nate Bloom. Zaopiekował się mną wtedy. Pomagał mi, wspierał, opiekował się mną i za nic nie pozwolił go załamać. Z czasem się w nim zakochałam i zaczęliśmy się spotykać. Dla Harrego był to cios poniżej pasa, bo zrozumiał swój wielki błąd i starał się o mnie.. niemal codziennie przychodził, przepraszał, prosił o następne szanse, choć ja nie chciałam go znać. Mówił, że mnie kocha, że jestem jedyna, najważniejsza.. Dla mnie to nie miało znaczenia, bo myślałam, że zakochałam się na nowo.. Ale znowu wszystko się zmieniło - westchnęła - bo wybaczyłam Harremu.. bo zrozumiałam, że nie potrafię bez niego wytrzymać. Bo zrozumiałam, że wciąż był mi bliski. I tutaj znów pojawiły się komplikacje. Bo Nate dostał propozycję nagrania własnej płyty. Z tym, że musiał wylecieć do USA, a ja miałam lecieć z nim. Wiedział, że wciąż coś czułam do twojego ojca, Des.. on wiedział. Dlatego postawił mi ultimatum. Albo wylatuję z nim do Stanów i zaczynam od nowa.. albo zostaję w Londynie i zapominam, że kiedykolwiek coś dla mnie znaczył. Zapewne domyślasz się, jaką podjęłam decyzję. Zostałam w Londynie bo dotarło do mnie, że mimo tych wszystkich cierpień, nadal kochałam tylko i wyłącznie Hazzę. Pogodziliśmy się. Znów byliśmy razem. Z tym, że Paul zrozumiał swój błąd i dowiedział się o nas cały świat. Od tamtej pory jesteśmy nierozłączni. Zaszłam w ciążę, wzięliśmy ślub i do tej pory wciąż się kochamy. Te wydarzenia wiele nas nauczyły, Destiny. Ale miłość jest nieograniczona i wiem, że podjęłam dobrą decyzję. Jestem szczęśliwa, bo mam przy sobie mężczyznę, którego kocham ponad życie i wspaniałą córkę, która jest owocem tej naszej wielkiej miłości. Znasz już całą historię. Wcale nie było łatwo mi ją opowiedzieć, ale masz prawo ją znać. To, co z tym zrobisz, zależy tylko od ciebie.
Między nami zapadło milczenie. W mojej głowie panował chaos. Spodziewałam się wszystkiego.. naprawdę wszystkiego, ale nie czegoś takiego. Tata zdradził mamę? W dodatku z jedną z moich ulubionych aktorek? A mama była z facetem, który jest idolem mojej przyjaciółki? Wiedziałam, że skądś go kojarzę. Oczywiście. Nate Bloom - wielka gwiazda rockowej sceny muzycznej i idol Jasmine. Nie mieściło mi się to w głowie. Moja psychika powoli zaczynała siadać.
-A.. dlaczego on dzisiaj do nas przyszedł? - spytałam w końcu.
-Nie wiem.. - odpowiedziała cicho - nie miałam z nim żadnego kontaktu, odkąd postanowiłam zostać w Londynie z Harrym. Dlatego byłam w takim szoku, gdy zobaczyłam go w drzwiach naszego domu.
-Ale.. on niczego nam nie rozwali, prawda? Nic do niego nie czujesz?
-Destiny.. kocham tylko i wyłącznie twojego ojca. Nate to stara i nieważna historia, do której za nic nie chcę wracać. Niczego nam nie rozwali, nie pozwolę na to.
-W porządku.. skoro tak mówisz, to zapewne tak jest.. i dziękuję, że mi to opowiedziałaś, mamo.
-Kiedyś w końcu musiałaś to usłyszeć - uśmiechnęła się delikatnie - to przeszłość. I niech nie ingeruje w teraźniejszość, bo to kompletnie bez sensu.
-No dobrze.. postaram się jakoś to przetrawić. A tata wie, że mi o tym powiedziałaś?
-Wie. I uwierz mi, że naprawdę bardzo boi się twojej reakcji. Już wystarczająco w życiu przecierpiał, zresztą ja również. Nie chce, żeby znowu coś się popsuło. A teraz wracajmy bo za kilka godzin wychodzimy, a naprawdę nie chcę się spóźnić.
-Wychodzimy? - zdziwiłam się - Gdzie?
-Na przyjęcie z okazji 15 rocznicy ślubu Libby i Liama, zapomniałaś?
Miałam ochotę palnąć się w głowę. Jak mogłam zapomnieć? Wstałyśmy z mostu i już miałyśmy iść, ale chwyciłam mamę za ramię. Odwróciła się do mnie, a ja zwyczajnie się do niej przytuliłam. Odwzajemniła gest i ucałowała mnie w głowę.
-Kocham cię - powiedziałam.
-Ja ciebie też słoneczko..
Po tych słowach po prostu wróciłyśmy do domu. Tata siedział w salonie, ale na nasz widok od razu wstał. Widziałam, że się denerwuje. Bał się mojej reakcji, ale mama miała rację. Przeszłość pozostanie przeszłością. Podeszłam do niego i przytuliłam. Wyraźnie odetchnął z ulgą i przycisnął mnie do siebie. Naprawdę miałam najwspanialszych rodziców na ziemi. Mimo tego, że kiedyś ich sytuacja była bardzo skomplikowana i trudna. Ich miłość pokonała wszystko i właśnie to było w tym najpiękniejsze.
Poszłam na górę i zaczęłam się przygotowywać. Jak mogłam zapomnieć o rocznicy ślubu, skoro wszyscy o tym nadawali od dłuższego czasu? Chyba zwyczajnie miałam zbyt wiele na głowie. Wykąpałam się, umalowałam, ułożyłam włosy i ubrałam się w TEN zestaw. Mówiłam już, jak bardzo nienawidziłam szpilek? Ale cóż - mus to mus. Wiedziałam, że muszę wyglądać idealnie i elegancko. Zeszłam na dół, a rodzice już na mnie czekali. Mama prezentowała się prześlicznie w TEJ stylizacji. Uśmiechnęłam się do niej i wspólnie pojechaliśmy do restauracji ELVIT, w której miało miejsce przyjęcie. Był to duży i bardzo elegancki lokal z wielką salą balową. Jeden z najlepszych i najdroższych w całej Anglii. Tylko nielicznych było stać na wynajem, a zwłaszcza na tak duże przyjęcie. Weszliśmy do środka i niemal od razu dostrzegliśmy całą resztę. Zayn, Natalie, Niall, Jane, Libby, Liam, Dylan i Louis siedzieli przy długim stole nakrytym jedwabnym obrusem. Na widok Louisa znów zakuło mnie w klatce piersiowej, ale nie dałam po sobie niczego poznać. Dołączyliśmy do nich i zajęliśmy swoje miejsca. Kilka minut później wszystko się rozpoczęło. Zebrało się naprawdę wiele gości. Ponad połowy z nich nie znałam, a resztę kojarzyłam z widzenia, gazet i opowieści rodziców.Po uroczystym obiedzie, toaście i złożeniu życzeń, jakiś zespół zaczął grać a ludzie zaczęli się bawić. Zostaliśmy tylko w swoim gronie. I właśnie wtedy podekscytowana ciocia Libby nachyliła się nad stolikiem i powiedziała:
-Moi drodzy kochani, mam niespodziankę. Jestem w ciąży!
Wszyscy zareagowali bardzo entuzjastycznie. Nareszcie! Popatrzyliśmy na siebie z Dylanem znacząco i oddaliliśmy się od stolika, zanim tamci zaczęli nadawać o płci, imionach i innych duperelach związanych z narodzinami bobasa. Podeszliśmy do czekoladowej fontanny i przegryzając owoce i inne smakołyki, patrzyliśmy jak inni świetnie się bawią.
-Jak się trzymasz? - spytał Dyla.
-W porządku. Nie mam na co narzekać. Rozmawiałam dzisiaj z mamą..
-Mhm.. o czym?
-O wszystkim.. o tej całej sytuacji z przeszłości. Wiem już wszystko. Powiedz mi tylko jedno, Dyl. Skąd ty do cholery wiedziałeś o czymkolwiek?
-O co ci chodzi? O czym ty mówisz? - spytał totalnie zdziwiony.
-Wiedziałeś, kim była Carmen. 
-Ach.. to.. - odetchnął z ulgą - podsłuchałem kiedyś rodziców, jak o niej rozmawiali, bo grała w jakimś tam filmie, czy coś. Ale nie chciałem nic paplać.
-Znam całą historię.. i wcale nie jest mi z tym jakoś dobrze. Ale przynajmniej wiem, co się wydarzyło. Przeszłość... niech lepiej zostanie przeszłością.
-Rozumiem, że nie chcesz się tym dzielić, prawda?
-Obiecałam mamie, że to zostanie tylko między nami. Nie będę o tym paplać. To ich sprawy i tego się trzymajmy.
-Tu masz całkowitą rację. 
-A jak tam z Vanessą? 
-Nijak - burknął - znalazła sobie innego.
-Że co? - zdziwiłam się - Jak to innego? Podobno wyraźnie chciała coś od ciebie.. 
-Mam to gdzieś - wzruszył ramionami - w sumie to jest mi obojętna. Nie mam z nią wspólnych tematów ani nic. Jestem wolny i dobrze mi z tym. A jak u ciebie? 
-U mnie z czym? 
-Z Mattem... bo coś mi się wydaje, że się do siebie coraz bardziej zbliżacie.. mylę się?
-Matt to mój przyjaciel - odpowiedziałam pewnie - i nic poza tym. Wiesz, że nie jestem osobą, która bawi się w uczucia. Kiedyś znajdę sobie faceta, ale jeszcze nie czas na takie wybryki. 
-Nigdy cię nie ogarnę..
-To lepiej dla ciebie.
Zaśmialiśmy się i Dyl poprosił mnie do tańca. Zgodziłam się bez niczego, bo był naprawdę świetnym tancerzem. Tego wieczoru bawiłam się naprawdę świetnie. Co jakiś czas zerkałam w stronę rodziców i uśmiechałam się pod nosem. Cały czas byli obok siebie. Albo się tulili, albo coś szeptali, albo całowali. Wiedziałam, że to musi być naprawdę wielka miłość. I pragnęłam kiedyś przeżyć coś równie wspaniałego i magicznego....

___________________________________
JEZU! Nie wierzę, że udało mi się to skończyć.. już naprawdę traciłam nadzieję.. 
Ale jednak przeczytanie od początku całego ORTL dało mi trochę nowych pomysłów i wątków, i tego wszystkiego, także... OTO JESTEM :3
Trochę się pozbierałam, sytuacja się nieco uspokoiła, a dzisiaj zrobiłam sobie labę i nie byłam w szkole, dlatego 4 godziny siedziałam na tym rozdziałem, ale w końcu udało mi się skończyć!
Przepraszam, że tak długo, wiem, że jestem okropna.. :<
No, ale jedziemy dalej! :)
CZYTASZ = KOMENTUJESZ ♥

Następny wkrótce :*