czwartek, 24 lipca 2014

[12]

Z głębokiego snu wyrwał mnie dźwięk budzika. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że leżę w łóżku sama, choć doskonale wiedziałam, że zasypiałam w ciepłych i bezpiecznych ramionach Louisa. Na samo wspomnienie poprzedniego wieczoru, na ustach pojawił mi się niewinny uśmiech. Nie sądziłam, że coś takiego mogłoby się wydarzyć - a jednak! Leniwie rozciągnęłam się na łóżku i dopiero po 5-ciu minutach byłam w stanie się z niego zwlec. Po całym mieszkaniu roznosiły się przepyszne zapachy, które przyciągnęły mnie aż do samej kuchni. Louis stał przy blacie i właśnie nakładał na talerze naleśniki z syropem klonowym. Na mój widok lekko się uśmiechnął i położył obydwa talerze na stole, po czym podszedł do mnie i przyciągnął do siebie. Smak jego ust był niewyobrażalnie słodki.
-Dzień dobry, piękna - wymruczał mi do ucha.
-Dzień dobry - odpowiedziałam leniwie i tym razem to ja go pocałowałam.
Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy rozmawiać na neutralne tematy. Spytałam, co przygotował na dzisiejsze zajęcia, ale za nic nie chciał powiedzieć. Wszystko zaczynało idealnie się układać. Wiedziałam, że chwile bliskości z Louisem będę przeżywać tylko i wyłącznie w tym mieszkaniu, ale to mi wystarczało. Bo lepsze to, niż nic. Był naprawdę niesamowitym człowiekiem. Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć?
Po skończonym śniadaniu Louis zaoferował, że pozmywa, a ja nie miałam nic przeciwko. Poszłam do łazienki, gdzie przemyłam twarz, spięłam włosy w luźnego koka i nałożyłam lekki makijaż, po czym ubrałam się w TEN strój i byłam gotowa na kolejny dzień warsztatów. Wprost nie mogłam doczekać się tego, co Louis wymyślił, a wiedziałam, że na pewno jest to coś wspaniałego. Wyszłam z pokoju i zastałam go przy drzwiach. Zanim je jednak otworzył pocałował mnie raz, ale porządnie. Uśmiechnęłam się z rozmarzeniem i dopiero potem opuściliśmy apartament. Musiałam się poważnie powstrzymywać przed wzięciem go za rękę czy nawet przytuleniem. Wszystko wymagało wielkiej ostrożności. Związek w tajemnicy był nawet ekscytujący i towarzyszył mi przy tym dreszczyk podniecenia. Pierwszy raz w życiu czułam coś takiego i nie chciałam, by kiedykolwiek się kończyło. Do Szkoły Muzycznej dotarliśmy kwadrans przed czasem. Weszliśmy do sali, gdzie prawie wszyscy byli już obecni. Od razu wyhaczyłam Blythe i Scotta, którzy zawzięcie o czymś rozmawiali. Uśmiechnęłam się do Lou i podeszłam do nich. Oderwali się od rozmowy i przytulili mnie na powitanie. Całkiem miły gest.
-O czym tak namiętnie dyskutujecie? - spytałam żartobliwie.
-Mam wolną chatę na weekend - powiedział Scott z błyskiem w oku - i planuję zrobić największą domówkę swojego życia. Czuj się zaproszona.
Puścił mi oczko, na co się zaśmiałam.
-No nie wiem.. będziesz mnie musiał jakoś przekonać - droczyłam się z nim.
-Samo pojęcie "domówka" ci nie wystarcza, Styles? - udał wielkie zdziwienie - Odpuścisz wydarzenie roku? W dodatku w MOIM domu? Masa ludzi, alkohol, seks po kątach i zabawa do białego rana. Czego chcieć więcej?
Zaśmiałam się i spojrzałam na Blythe.
-Nie patrz tak na mnie - powiedziała z uśmiechem - ja się na to piszę, a jak zaczniesz się wykręcać, to osobiście po ciebie przyjadę, zwiążę i dostarczę do jego domu.
-Jesteśmy w zmowie, ale ćsiii.. - powiedział Scott ściszonym głosem.
Po raz kolejny się zaśmiałam. Naprawdę uwielbiałam tych ludzi. Miałam tylko nadzieję, że Louis nie będzie miał nic przeciwko temu, że nie będzie mnie z nim przez ten jeden wieczór. Po chwili dołączyli do nas Jim i Sam, których Scott również wtajemniczył w swój plan "największej domówki tego lata". Zgodzili się bez zastrzeżeń i strasznie się na to napalili.
O równej 11:00 Louis zaklaskał w dłonie, doprowadzając wszystkich do porządku. Każdy jak na komendę odwrócił się w jego kierunku. W sali zapadła cisza. Louis uśmiechnął się z triumfem na ten widok.
-Dzień dobry wszystkim! Mam nadzieję, że dobrze spaliście i przepłukaliście gardła tak, jak wam polecałem. Na dziś przygotowałem dla was serię ćwiczeń, zaczynając od najprostszych, a kończąc na ledwo dających się wykonać. Ale bez obaw, na pewno sobie poradzicie po porządnej rozgrzewce - mrugnął do nas okiem i kontynuował -  pod koniec dzisiejszego dnia sprawdzimy waszą znajomość oktaw i śpiewania w grupie. Więc bez zbędnych ceregieli, zabieramy się do pracy!
Miałam w sobie motywację i wielką chęć do osiągnięcia czegoś. Louis miał rację, początkowe ćwiczenia były naprawdę łatwe i przyjemne, choć trzeba było się wysilać. Jednak po 15-minutowej przerwie zaczęło się naprawdę ostro. Niektórzy odpadli i nie byli w stanie powtórzyć dźwięków, które były naprawdę wysokie i wymagające. Miałam wrażenie, że moje struny głosowe się zwyczajnie "urwą". Nie mogłam już dłużej. Jeszcze nigdy nie miałam tak trudnych ćwiczeń na wokal.
-W porządku, wystarczy - powiedział Lou i wszyscy odetchnęliśmy z ulgą - widzę teraz wyraźnie nad czym trzeba popracować i kto jaką ma oktawę. Muszę przyznać, że jesteście niesamowici. Jestem pod wielkim wrażeniem waszych umiejętności. Jutro nauczę was jak świetnie można operować głosem i wydobywać z siebie to, co najlepsze. Jesteście w stanie dzisiaj jeszcze śpiewać, czy występy zespołowe zostawiamy na jutro?
Wszyscy popatrzyli po sobie z powątpiewaniem. Było wiadome, że byli zmęczeni i mieli dość.
-Oczywiście, zróbmy je teraz - odezwała się jakaś dziewczyna z wyższością - jestem zawsze gotowa, nieważne, jak wielki dostałam wycisk. Myślę, że spokojnie zaśpiewam jeszcze kilka piosenek.
Popatrzyłam na nią z furią. No tak, w każdej grupie znajdzie się jedna diwa, która będzie uważała się za tą najlepszą i najwspanialszą. Louis też to zauważył, bo uśmiechnął się z zażenowaniem.
-Nie, myślę, że na dzisiaj macie dość - powiedział ku uciesze wszystkich - odwaliliście kawał dobrej roboty. Spotykamy się jutro o tej samej godzinie. Nie zapomnijcie o przepłukaniu gardeł i do zobaczenia!
Odpowiedział mu chórek "do zobaczenia" i wszyscy zaczęliśmy się zbierać. Wymieniłyśmy z Blythe zażenowane spojrzenia. Dziewczyna, która chciała śpiewać dalej, podeszła do Louisa i zaczęła zawzięcie z nim o czymś rozmawiać, co o mały włos nie doprowadziło mnie do furii.
-Co za mała diwa - powiedział Sam z lekkim obrzydzeniem - próbuje pokazać jaka to jest fantastyczna i jak wielki ma talent. Co za tupet..
-Nie wszyscy są tak zajebiści, jak ty - odpowiedział mu Scott żartobliwie.
-Co nie?! - udał, że wpada w samozachwyt - Jestem tutaj najlepszy i nikt nie przebije mojej potęgi zajebistości. Wszyscy od razu mogą się schować, a ta laska może mi jedynie...
Zawiesił się, jakby ugryzł się w język przed powiedzeniem czegoś "obrzydliwego".
-Pastować buty - dokończył po chwili, zadowolony z siebie.
-Jasne stary, wiemy, że dokładnie to miałeś na myśli - powiedział Jim i wszyscy się zaśmialiśmy.
Minęło jeszcze pół godziny, zanim dziewczyna dała spokój Louisowi. Odetchnęłam z ulgą i pożegnałam się z przyjaciółmi. Chcieli wyrwać mnie na mały spacer po Nowym Jorku, ale wykręciłam się bólem głowy i zmęczeniem. Już chciałam odejść, gdy zobaczyłam, że nieznajoma idzie prosto w moim kierunku. Wspaniale, pomyślałam z ironią.
-Ty musisz być Destiny Styles - powiedziała z udawaną uprzejmością.
Myślałam, że zaraz się porzygam. Starałam się zachować pozory opanowanej i życzliwej.
-Tak, to właśnie ja. Nie pytam, skąd wiesz, kim jestem, bo to raczej oczywiste - odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
-Skromnisia z ciebie! Jestem Vicky Mollin - zaświergotała i wyciągnęła w moim kierunku dłoń, którą niechętnie uścisnęłam.
-Cóż.. ee.. miło cię poznać Vicky - burknęłam.
-Co właściwie sprowadza cię na te warsztaty? - spytała dziwnym tonem - Przecież na co dzień masz pod ręką całą piątkę tych przystojniaków z One Direction. W każdej chwili możesz ich wykorzystać i poprosić, żeby poduczyli cię ze śpiewu.
Patrzyła na mnie z wyczekiwaniem, a ja zwyczajnie miałam ochotę dać  jej w twarz.
-Dlaczego cię to interesuje? - odpowiedziałam w końcu.
-Z czystej ciekawości - wzruszyła ramionami - Więc? Co tu robisz?
-A dlaczego miałabym przepuścić okazję odwiedzenia Nowego Jorku, pobytu tutaj przez 10 dni w apartamencie z Louisem i uczestniczenia w prowadzonych przez niego warsztatach, w dodatku całkowicie za darmo? Musiałabym być głupia.
Vicky patrzyła na mnie z zaciśniętymi ustami, a ja uśmiechnęłam się z triumfem. Wiedziałam, że jestem dla niej konkurencją.Widać było, że jest typem osoby, która zawsze musi postawić na swoim i we wszystkim być najlepsza.
-Cóż, w takim razie powodzenia - powiedziała w końcu - a właśnie! Louis jest singlem, prawda?
To pytanie kompletnie zbiło mnie z tropu i wybiło z rytmu. Czy ona o czymś wiedziała? Coś podejrzewała? Po co jej to wiedzieć? Chciała mnie o coś oskarżyć? Ośmieszyć? Myśli kłębiły mi się w głowie. Czułam, jak czerwienią mi się policzki. Co miałam jej do cholery odpowiedzieć?!
-A czemu o to pytasz? - wydukałam w końcu, zadowolona z siebie.
-Moi rodzice rozwiedli się rok temu i teraz mama jest śliczną, zgrabną, 33-letnią singielką, która cieszy się wielkim powodzeniem u facetów. A mieć w rodzinie takiego Louisa.. To by było coś!
Mówiła o tym z rozmarzeniem, a mi coraz bardziej robiło się niedobrze. Miałam ochotę zetrzeć jej z twarzy uśmieszek i zakopać daleko poza granicami NY.
-Z tego, co mi wiadomo, Louis na razie nie poszukuje żadnej partnerki - odpowiedziałam jadowicie, ale z uśmiechem - a gdyby poszukiwał.. raczej skupiłby się na 25-letnich pięknościach, którym wcale mu nie brakuje. A raczej, 25-letnich wolnych, bezdzietnych pięknościach, które jeszcze nie wyszły za mąż.
Vicky patrzyła na mnie z niedowierzaniem i furią. Uśmiechnęłam się triumfalnie. Wiedziałam, że wygrałam tę wojnę. Choć wiedziałam też, że od tej pory czeka mnie masa temu podobnych sprzeczek i ostrej wymiany zdań.
-A teraz wybacz, ale Louis na mnie czeka. Całuski, Vicky!
Posłałam jej niewinne spojrzenie, ominęłam ją i poszłam prosto do Louisa. Nie oglądając się za siebie, po prostu wyszliśmy z budynku. Miałam ochotę krzyczeć i walić pięściami w co popadnie, ale musiałam być opanowana. Przede mną cała reszta dnia i nocy z Louisem - już nie mogłam się doczekać.

~ Rose ~

 Od wyjazdu Destiny minęły już 3 dni. W domu było dziwnie pusto, choć nie mogłam narzekać. Wiedziałam, że moja córka jest pod najlepszą opieką. Louis był bardzo odpowiedzialnym człowiekiem i na pewno dałby mi znać, gdyby tylko coś się stało. Nie miałam się o co martwić, ale uczucie troski o córkę było nie do pokonania. Towarzyszyło mi od pierwszej minuty jej życia. Macierzyństwo z jednej strony było męczące, stresujące i wyczerpujące, ale z drugiej strony było piękne, pełne miłości i szczęścia. Moje życie potoczyło się dokładnie tak, jak zawsze chciałam. Zapewniłam córce dzieciństwo dokładnie takie, jakie sama chciałam mieć. Nie wszystko w moim życiu było złe. Wydarzenia z młodszych lat czasami lubiły do mnie powracać, choć ja do nich wręcz odwrotnie. Chciałabym zapomnieć o tych czasach, gdy nie radziłam sobie z życiem, gdy w ogóle nie chciałam żyć. Gdyby choć jedna z moich prób samobójczych się powiodła, nie poznałabym Harrego, nie wyszłabym za mąż, nie urodziłabym Destiny i nie byłabym szczęśliwa. Zmarłabym w bólu i poczuciu straty oraz bezsensu życia. Teraz wszystko było wprost idealne. 
Tego dnia Harry z Zaynem, Liamem i Niallem mieli wybrać się na jakiś koncert do Birmingham, a ja, korzystając z wolnego wieczoru umówiłam się z Natalie, Jane i Libby na pogaduchy, jakąś przygłupią komedię romantyczną  i lampkę wina. Wysprzątałam cały dom na błysk i w końcu zmęczona rzuciłam się na łóżko. Miałam jeszcze 2 wolne godziny do przyjścia dziewczyn. Położyłam się więc na lewym boku i wzięłam do ręki książkę, którą niedawno zaczęłam czytać. "Infekcja" Tess Gerristen wciągnęła mnie do tego stopnia, że czytając, nie czułam upływu czasu. Byłam ciekawa tego, jak to wszystko się skończy i czy doktor Toby Harper zdoła rozwikłać zagadkę i wygrać wojnę z bogatymi ludźmi z domu opieki Brant Hill oraz uratować swoich pacjentów przed następstwami choroby Creutzfeldta-Jakoba. Gdyby nie alarm, który ustawiłam w telefonie, nie oderwałabym się od książki aż do samego dźwięku dzwonka do drzwi, oznajmującego przybycie gości. Niechętnie zamknęłam książkę i odłożyłam ją na półkę, po czym poszłam wziąć szybki prysznic. Po umyciu szybko wysuszyłam włosy spinając je w luźnego koka i ubrałam się w czarne legginsy i białą podkoszulkę na ramiączka. Czułam się wygodnie i komfortowo, a przecież dla przyjaciółek nie musiałam się stroić. Zwłaszcza, że spędzałyśmy wieczór w domu, we własnym gronie, w dodatku przed telewizorem. Zeszłam na dół i wyjęłam z lodówki przekąski, które przygotowałam wcześniej. Mini kanapki, koreczki i jajka faszerowane pastą z łososia postawiłam na stole w salonie, zaraz obok paczki chipsów, ciastek i czterech kieliszków na wino, które miały przynieść dziewczyny. Po 15 minutach rozległ się dzwonek do drzwi. Odetchnęłam i poszłam otworzyć. Przywitałam się z nimi całusem w policzek i wszystkie zasiadłyśmy w salonie.
-Moja droga, chyba o czymś zapomniałaś.. - powiedziała Libby, patrząc na kieliszki stojące na stole.
-Nie rozumiem, przecież są 4.. - odpowiedziałam zdezorientowana.
-Kto jak kto, ale myślałam, że akurat ty pamiętasz, że twoja droga przyjaciółka jest w ciąży i nie pija napoi typu wino - odpowiedziała ze śmiechem.
Miałam ochotę palnąć się w łeb. Oczywiście, jak mogłam pominąć coś takiego! Ostatnio wręcz żyłam ciążą Libby, nawet jeździłam z nią po sklepach z rzeczami dla niemowląt. Skąd taki błąd? Musiałam być naprawdę rozkojarzona. Ale żeby aż do tego stopnia? 
-Najmocniej cię przepraszam kwiatuszku, zaraz przyniosę ci szklankę.
-O nie! - powstrzymała mnie - Tak w sumie to równie dobrze mogę pić mój pyszny sok jabłkowy z kieliszka. Będzie się ładnie kontrastował.
Wszystkie się zaśmiałyśmy i przystąpiłyśmy do wybierania filmu z tych wszystkich, które każda przyniosła. Zdecydowałyśmy się na "Narzeczony mimo woli" i włączyłyśmy DVD. Zapowiadał się naprawdę mile spędzony wieczór. 
Po dwóch godzinach oglądania każda z nas miała dość. Choć w sumie znałyśmy ten film niemal na pamięć. Siedziałam na skórzanej kanapie w swoim salonie, a mój wzrok spoczął na fotografii rodzinnej powieszonej na ścianie. Destiny miała wtedy 12 lat i szczerze uśmiechała się do obiektywu, jak my wszyscy. Pamiętałam to letnie popołudnie, gdy we trójkę wybraliśmy się do Brighton na całodniowy wypad na plażę. Było wręcz cudownie. Z rozmyśleń wyrwał mnie głos Jane.
-Powiedz mi, Rosie... skoro Destiny nie ma w domu.. to.. baraszkujecie sobie z Haroldem?
Widziałam ten błysk w jej oku i roześmiałam się.
-Kochana.. łap nie może ode mnie oderwać na 5 sekund - odpowiedziałam zadziornie.
-Ohm.. - odezwała się Natalie - czyżby szykował się kolejny członek boskiej rodziny Stylesów?
-Co to, to nie! - odpowiedziałam szybko - Jak ty to sobie wyobrażasz? 
-Normalnie? Destiny na pewno byłaby zachwycona, gdyby dostała małą siostrzyczkę lub braciszka! No pomyśl tylko.. czyż to nie cudowne?
-Za niedługo całą uwagę skupimy na malutkim potomku państwa Paynów, więc nie będzie miejsca na słodkości dla innego bobasa. Mam Destiny i ona w pełni mi wystarcza. Świat pieluch i wstawania w nocy już za mną. 
-Kobieto.. potrafisz pocieszyć jak nikt inny - burknęła Libby.
Wszystkie się zaśmiałyśmy i zaczęłyśmy rozmawiać na rozmaite tematy. Z nimi czas zawsze leciał za szybko. Mimo upływu tylu lat, nasza przyjaźń wciąż trwała i wcale nie zamierzała się kończyć. Byłam naprawdę szczęśliwa, że miałam je przy sobie. Były dla mnie jak rodzone siostry i zrobiłabym dla nich niemal wszystko. Zauważyłam, że Natalie dziwnie się zachowuje. Bardzo mało się odzywała, jakby myślami była zupełnie gdzie indziej. W dodatku na twarzy zrobiła się dziwnie blada. Co to mogło oznaczać? W pewnym momencie wstała i z trudem utrzymała równowagę.
-Nat, wszystko z tobą w porządku? - spytałam z niepokojem.
-Tak, nic mi nie jest, po prostu nogi ścierpły mi od siedzenia - odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem - wybaczcie, muszę do łazienki.
Nie byłam przekonana, ale skoro tak twierdziła, to w porządku. Już miałam odpowiedzieć na pytanie, które zadała mi Jane, gdy nagle usłyszałyśmy dziwny dźwięk. Odwróciłyśmy się jak na rozkaz i na chwilę zamarłyśmy. Natalie leżała na podłodze. Straciła przytomność...

_____________________________
Wybaczcie, że tak późno, ale pisałam prawie cały dzień, żeby zdążyć przed północą i na szczęście mi się to udało :D Mój internet - masakra. Pojawia się na kilka godzin, znika i znowu się pojawia.. na chwilę.. zwariować można! 
Ale, rozdział wstawiony, mam nadzieję, że Was zaciekawiłam :) 
Następny zacznę pisać jutro (o ile mój szanowny internet mi na to pozwoli) i postaram się dodać jak najszybciej, żebyście długo nie musiały czekać w niepewności :)

Cieszę sie, że tu jesteście! <3
min. 30 komentarzy = nowy rozdział!!

Do napisania Dziubaski :*

wtorek, 22 lipca 2014

ARGHHH

AJAJAJ!! Nie wiem jak można tak długo nie mieć internetu i żyć tylko na pakietach w telefonie.. Pieprzony koleś musiał akurat teraz coś robić z łączem, ygh.. -_- 
Przepraszam Was, że znowu tak długo nie było notki, ALE! W końcu odzyskałam internet (mam nadzieję że na długo..) i jeżeli nic nie ulegnie zmianie to rozdział pojawi się 24 lipca (czwartek)
Jeszcze raz Was strasznie przepraszam, ale to nie wynikało z mojej winy .. :<

Do napisania!! :*