Rano obudziłam się dość wcześnie. Ostatnio coraz częściej miałam do tego tendencję. Zwlokłam się z łóżka i poszłam do łazienki, żeby się ogarnąć. Miałam nadzieję, że rodzice już spali, gdy wróciłam do domu. Nie chciałam słuchać żadnych kazań czy pretensji. Przecież spóźniłam się w słusznej sprawie, prawda? A ta impreza.. była naprawdę fantastyczna. Ani przez chwilę nie żałowałam, że zdecydowałam się na nią pójść. Założyłam czarne rurki i bluzę z widokiem Nowego Jorku, a do tego czarne vansy. Związałam włosy w luźny kucyk i wzięłam komórkę, leżącą na szafce. Miałam jedną nową wiadomość. Od razu ją otworzyłam, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
Dziękuję za ostatnią noc. Jesteś wspaniała. Kiedy moglibyśmy się zobaczyć? :) ~Matt
Zastanowiłam się przez chwilę, po czym wystukałam na klawiaturze szybką odpowiedź.
Dzisiaj? :)
Na jego odpowiedź wcale nie musiałam długo czekać. Nadeszła niemal od razu.
Liczyłem na taką wiadomość. O 19 w Starbucksie na OS. Do zobaczenia :*
Uśmiechnęłam się pod nosem i schowałam telefon do kieszeni spodni. Zeszłam na dół, żeby przygotować sobie jakieś śniadanie. W kuchni zastałam mamę, która akurat wyjmowała tosty z piekarnika i stawiała je na stole.
-Wróciłaś o 4 nad ranem - powiedziała po prostu - zegarek ci się spóźnia czy byłaś tak pijana, że nie zauważyłaś godziny?
-Musiałam pomóc koleżance - wydukałam od razu - to była naprawdę ważna sprawa, przepraszam..
-Destiny, przecież wiesz, że się nie gniewam - uśmiechnęła się - zawsze wracasz do domu na czas i wcale tak często nie wychodzisz, więc ten jeden raz mogę ci podarować. Nie jestem wyrodną matką.. prawda?
-Jesteś najwspanialszą mamą na świecie - pocałowałam ją w policzek z wielkim uczuciem ulgi - kocham cię.
-Ja ciebie też. A teraz siadaj do śniadania i zjedz na spokojnie. Mam dla ciebie informację.
Usiadłam przy stole i posłusznie zaczęłam jeść.
-Czego ona dotyczy?
-Przyszłego weekendu.
-Mamy jakieś plany?
-Tak, właśnie o to chodzi. Lecimy do Francji.
-Że co?! - o mały włos się nie zakrztusiłam - Jak to do Francji? Tak po prostu? Po co?
-Są wakacje, zapomniałaś? Lecimy na tydzień, żeby odpocząć na plaży i poleniuchować. To źle?
-Nie, skąd.. to wspaniale, ale.. lecimy sami?
-Jasne, że nie. Leci z nami Zayn, Natalie, Dylan i Louis.
Na to ostatnie imię na chwilę znieruchomiałam.
-Louis? - spytałam lekko zdziwiona - Czemu akurat on?
-Bo to był jego pomysł, a nam się spodobał.
-A Niall, Jane, Libby, Liam?
-Niestety nie mogą, bo coś ważnego im wypadło. Ale mamy dwa miesiące, więc jakoś to sobie odbijemy. To jak? Podoba ci się ten pomysł?
-Jasne, już nie mogę się doczekać - uśmiechnęłam się szczerze - na pewno będzie warto.
-Zaufaj mi, nie pożałujesz ani minuty spędzonej na Lazurowym Wybrzeżu, kochanie.
Uśmiechnęłam się do niej pogodnie i w końcu zjadłam śniadanie. Wizja trzech dni spędzonych na leżeniu plackiem na plaży i kąpaniu się w zimnym morzu, napawała mnie wielkim optymizmem. Nadal jednak zastanawiała mnie postać Louisa. Zjawił się zupełnie nagle i niespodziewanie, i od razu zaczął się zachowywać tak, jakby nigdy nie odłączył się od tej grupy.. zupełnie, jakby nigdy nic złego się nie stało i wszystkie szare dni wypchnął ze swojej pamięci. O co w tym wszystkim chodziło? Czyżby nagle zatęsknił za dawnym życiem i przyjaciółmi? Bo jeżeli nie, to co mogło się stać? Co mogło zachęcić go do odnowienia kontaktów po dość długim czasie? Ta zagadka pozostawała nierozwiązana. Liczyłam na to, że wkrótce dowiem się o nim czegoś więcej.
Po skończonym śniadaniu wróciłam do swojego pokoju, żeby trochę poćwiczyć. Nie miałam ochoty specjalnie jechać na siłownię, więc włączyłam byle jakie ćwiczenia na internecie i zaczęłam się rozgrzewać. Po dwóch godzinach byłam już wykończona, więc poszłam wziąć szybki prysznic. Do spotkania z Mattem wciąż pozostawało dużo czasu. Patrzyłam na zegar z grymasem na twarzy. Co do cholery miałam robić przez 7 godzin? Zrezygnowana usiadłam przed komputerem i zaczęłam przeglądać sieć. Po pół godzinie włączyłam jakiś film. Wciąż pozostawały 4 godziny. No, w sumie to 2,5 bo musiałam mieć czas na przygotowanie i dojechanie do Starbucksa na Oxford Street. To w sumie nie było jakoś daleko, ale mimo wszystko wolałam być wcześniej, niż się spóźnić. Poszłam do pokoju, gdzie stał fortepian i przez dłuższą chwilę relaksowałam się muzyką. To zawsze dodawało mi otuchy i siły. W końcu musiałam zacząć się szykować. Nie zamierzałam się stroić. Nie robiłam tego, gdy nie było to potrzebne. Stanęłam przed swoją wielką szafą z dylematem, z którym męczy się cała żeńska płeć populacji ziemskiej: w co do cholery miałam się ubrać? Nie chciałam się wystroić w szpilki i sukienkę, ale nie chciałam iść też pospolicie w trampkach i koszulce. Po dość długim zastanawianiu wybrałam TEN zestaw. Połączenie luzu i elegancji. Idealnie. Zrobiłam delikatny makijaż, spryskałam się perfumami i zeszłam na dół. Zostało już mało czasu. Już miałam wychodzić, gdy drzwi się otworzyły i do domu wszedł tata. Zmieszałam się i uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
-Wybierasz się dokądś? - spytał lekko zdziwiony.
-Przyzwyczaiłeś się do tego, że cały czas siedzę w domu, prawda? - odpowiedziałam pytaniem - Czas na zmiany staruszku!
-Hoho, tylko nie staruszku! Ja wciąż jestem młody i piękny, ile razy ci to jeszcze powtórzyć?
-Okres twojego królowania wśród milionów młodych fanek chyba się skończył..
-Doprawdy? Nie sądzę. Wciąż mam mnóstwo pięknych fanek. Mimo tego, że mam już swoje lata.
-Masz też piękną żonę, więc raczej tego nie schrzań - wystawiłam mu język.
Zaśmiał się i mnie przytulił, po czym pocałował w czoło i wszedł do domu. Lubiłam go za to, że nigdy nie zadawał niepotrzebnych pytań i po prostu mi ufał. Moi rodzice - najwspanialsi ludzie na świecie.
Na umówione spotkanie dotarłam 5 minut przed czasem. Na spokojnie weszłam do lokalu i w oczekiwaniu zamówiłam sobie karmelowe frappe. Minął kwadrans a Matta nadal nie było. Nie zniechęcałam się. Ulice Londynu często były zakorkowane, a metra przepełnione. Siedziałam spokojnie i po prostu czekałam. Po 30 minutach byłam już wkurzona, a po godzinie po prostu wściekła. Nie zamierzałam do niego dzwonić. To w jego interesie leżało to, żeby się usprawiedliwić. Zapłaciłam za 3 kawę i po prostu wyszłam. Zaraz za drzwiami z kimś się zderzyłam. Już miałam zacząć krzyczeć, gdy zorientowałam się, że był to nikt inny jak Matt. Popatrzyłam na niego wściekle, odwróciłam się i odeszłam. Od razu było wiadome, że daleko nie zajdę. Złapał mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę.
-Przepraszam, że się spóźniłem, ale..
-Posłuchaj - przerwałam mu - zrozumiałabym kwadrans czy pół godziny. Ale godzina to już przesada, rozumiesz? Czekałam tu na ciebie jak jakaś idiotka, a ty nie mogłeś nawet zadzwonić! Co cię niby usprawiedliwia, co?
-Musiałem jechać do szpitala - powiedział poważnie - w bardzo pilnej sprawie. To nie mogło zaczekać. Przepraszam cię, ale z tego wszystkiego zapomniałem, że mam twój numer. Nie gniewaj się, proszę. Wejdźmy i na spokojnie napijmy się kawy, co?
-Wypiłam już trzy - warknęłam, wciąż zła - nie będę spać do jutra.
-Jakoś ci to wynagrodzę, obiecuję - uśmiechnął się słodko.
W końcu dałam za wygraną. Nie mogłam się na niego gniewać. Skoro był w szpitalu, to ta sprawa musiała być naprawdę ważna. Bo przecież nie jeździ się tam byle po co, czy dla przyjemności, prawda? Z powrotem usiadłam przy stoliku w Starbucksie i tym razem zamówiłam zwykłego shake'a i muffinkę. Zaczęliśmy rozmawiać na najzwyklejsze tematy, typu "co tam u ciebie?" i tak dalej. Dopiero później wszystko się rozwinęło. Po godzinie opuściliśmy budynek i po prostu poszliśmy na spacer. Robiło się już chłodno, a na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy.
-Opowiedz mi coś o sobie - poprosiłam - bo w sumie wiem o tobie niewiele.
-Naprawdę chcesz wysłuchać nudnej historii mojego życia? - zaśmiał się lekko.
-Tak, chcę - uśmiechnęłam się - to źle?
-Nie, wręcz przeciwnie. To znaczy, że zależy ci na naszej znajomości.
-A tobie zależy?
-Nawet nie wiesz, jak bardzo - popatrzył mi prosto w oczy, a ja znowu (jak idiotka) się uśmiechnęłam - a więc.. od czego mam zacząć?
-Od czego tylko chcesz.
-Okey. No więc mam na imię Matt i mam 19 lat - na jego słowa się roześmiałam - ale to już wiesz. Od urodzenia mieszkam w Londynie. Jakoś nie bardzo czuję się dorosły. Lubię grać w kosza i siatkówkę, a w wolnych chwilach siedzę w pokoju i brzdąkam na gitarze. Mam takie małe marzenie, żeby założyć zespół, ale.. póki co nie mam jego członków, ani nic, więc.. marzenie pozostaje marzeniem. Jestem osobą bardziej otwartą, lubię poznawać nowych ludzi, słuchać ich historii. Nie mam żadnych zahamowań. Nie patrzę na wygląd. Dla mnie każda dziewczyna jest piękna. Bez względu na to, czy waży 50kg czy 90kg. Nie lubię gadać o sobie.. nie kończę drastycznie żadnej znajomości. Nienawidzę kłótni, kłamstw, nieporozumień.. tak, to właśnie ja.
-Nie wiem, czy wiesz.. ale jesteśmy bardzo podobni - skomentowałam - również kocham muzykę, ale bardziej śpiew. Od małego jestem tym zafascynowana. To pewnie przez mojego tatę i te wszystkie jego płyty, nagrania z koncertów, zdjęcia z fanami i z tras.. coś niesamowitego.
Przez dłuższą chwilę rozmawialiśmy o swoich planach i marzeniach. O tym, co chcielibyśmy robić, gdzie wyjechać, co szalonego odwalić. Nawet nie wiem, kiedy doszliśmy pod bramę mojego domu.
-Zanim cię puszczę.. odpowiesz mi na jedno pytanie? - spytał niepewnie.
-Słucham.
-Kiedy ostatnio byłaś w jakimś związku?
-Ehm.. - zawahałam się - nie byłam..
-Nie? - zdziwił się - Nigdy?
-Nigdy...
-To niemożliwe. Jak taka piękna dziewczyna jak ty mogła z nikim się nie związać? Przecież faceci muszą za tobą latać!
-Może i latają - wzruszyłam ramionami - ale jeszcze żaden jakoś mnie nie zafascynował.. nie zainteresował sobą. Może wciąż czekam na tego właściwego. A ty?
-Co ja?
-Kiedy ostatnio z kimś byłeś?
-Półtorej roku temu - przyznał - dość stara sprawa i nie warto do niej wracać.
-Dlaczego zerwaliście?
-Nie zerwaliśmy. Penny zginęła - powiedział z bólem - w najmniej oczekiwanym momencie. Po prostu niektórzy ludzie nie znają wartości czyjegoś życia.
-Amm.. przepraszam, nie wiedziałam... - zmieszałam się.
-Spokojnie, nic się nie stało - powiedział od razu - oswoiłem się już z faktem, że po prostu jej nie ma. Po jej śmierci nie potrafiłem nikogo tak naprawdę pokochać. Myślałem, że to będzie na fair wobec niej. Ale teraz.. minęło już półtorej roku. Zobaczymy, co się wydarzy.
-Wszystko będzie okey - powiedziałam delikatnie.
Dwadzieścia minut później byłam już w swoim pokoju i przebierałam się w piżamę. Matt był naprawdę niesamowitym chłopakiem. Nigdy wcześniej nie spotkałam takiej osoby. Ani razu nie wypytywał się o moich rodziców, nie obchodziło go ile mam pieniędzy i czy jestem rozpoznawalna, czy też nie. Traktował mnie jak normalną, zwykłą znajomą czy nawet przyjaciółkę. To drugie słowo jest chyba zbyt wielkie, ale.. kto wie? Jesteśmy na bardzo dobrej drodze do nawiązania przyjaźni. Byłam pewna tego, że chcę kontynuować tę znajomość. Kto by pomyślał, że ta impreza może zmienić tak wiele? Całkiem inaczej zaczęłam patrzeć na Jasmine, a jej brata naprawdę polubiłam. Zaczynałam w końcu mieć znajomych i "wykluwać się" ze swojej twardej skorupy. Położyłam się wygodnie w łóżku i zasnęłam.
~*~
Tydzień minął naprawdę szybko. Nawet nie zauważyłam, kiedy nadszedł piątek. Codziennie widywałam się z Mattem, ale miałam wyrzuty sumienia, że zaczęłam zaniedbywać Dylana. Nie zasłużył sobie na takie olewanie. Było mi naprawdę głupio. Musiałam go przeprosić i miałam nadzieje, że mi wybaczy. Nie chciałam tego weekendu spędzić na gadaniu sama ze sobą. Rodzice byli podekscytowani tą podróżą, a tata ciągle szeptał coś mamie na ucho, po czym oboje zaczynali się śmiać. Już wiedziałam, co planowali "robić". Miałam nadzieję, że mój pokój będzie z dala od ich pokoju. Wolałam oszczędzić sobie niepotrzebnych odgłosów dochodzących zza ściany. Moi rodzice zachowywali się jakby wciąż mieli po te 18 lat i mogli robić, co im się tylko podobało. Z jednej strony było to fajne, ale z drugiej okropnie denerwujące.
Wszystkie moje rzeczy były już spakowane i grzecznie czekały w samochodzie. Dylan się nie odezwał i doskonale wiedziałam, że był zły. W końcu wsiadłam do samochodu i po godzinie byliśmy na lotnisku. Przy wejściu od razu zauważyłam resztę ekipy. Zayn, Louis i Natalie rozmawiali o czymś, a Dylan siedział na ławce ze słuchawkami w uszach i bawił się telefonem. Od razu do niego podeszłam i bez słowa usiadłam obok. Nawet nie podniósł głowy. Przygryzłam dolną wargę i trąciłam go ramieniem.
-Gniewasz się? - spytałam cicho, bo doskonale wiedziałam, że mnie słyszy.
-A mam jakiś powód? - spytał z ironią - Przez tydzień nie odezwałaś się nawet słowem. Ale nie, nie mam żadnego powodu, o czym mówisz?
-Przepraszam.. po prostu..
-Po prostu pochłonęła cię nowa znajomość i randkowanie z tym kolesiem z imprezy, tak? Nie musisz się tłumaczyć, Destiny. Wszystko wiem - przerwał mi z wyrzutem.
-Dylan, przepraszam.. naprawdę bardzo mi przykro. Po prostu.. z Mattem bardzo dobrze się dogaduję i nie wiem.. może będzie z tego coś więcej.. jestem dziewczyną, mam wahania nastrojów! Nie gniewaj się na mnie.. przecież się przyjaźnimy..
-Yghh.. ale tylko dlatego, że mamy spędzić razem weekend!
-Aw, wiedziałam! - cmoknęłam go w policzek - Jesteś najlepszy.
-Skąd ten nagły napad czułości do mnie?
-Bo cię kocham? Od zawsze?
-To by wiele tłumaczyło - wzruszył ramionami i w końcu się uśmiechnął.
Dołączyliśmy do reszty i chwilę później siedzieliśmy już w samolocie. Zauważyłam, że mama i Natalie zaczęły o czymś plotkować, a tata, Zayn i Louis rozmawiali o czymś, głośno się przy tym śmiejąc. Zapowiadał się całkiem udany weekend. Założyłam słuchawki, puściłam muzykę i oparłam głowę o fotel. Dylan zrobił dokładnie to samo. W końcu wystartowaliśmy.
Lot dłużył mi się niemiłosiernie, ale w końcu wylądowaliśmy na lotnisku. Podziękowałam Bogu za to, że dolecieliśmy bezpiecznie i jako pierwsza ruszyłam do wyjścia. Dojechanie do hotelu i rozłożenie się w pokojach na szczęście nie zajęło zbyt wiele czasu. Wszyscy poszli już na plażę, a ja miałam do nich dołączyć. Musiałam tylko wysłać szybkiego smsa do Matta i byłam gotowa. Włożyłam swoje ulubione granatowe bikini, narzuciłam na siebie zwiewną sukienkę, spięłam włosy w koka i wyszłam z pokoju. Chciałam wstąpić jeszcze do pokoju rodziców, bo moje okulary były w torbie mamy, ale oczywiście jak to ja, musiałam pomylić pokoje. Bez pukania otworzyłam drzwi pokoju 309 i stanęłam jak wryta w progu. Dosłownie przede mną Louis zakładał koszulkę. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam jego umięśniony tors i aż zaparło mi dech w piersiach. W pierwszych sekundach nie mogłam niczego powiedzieć. Lou tylko się uśmiechnął i zasłonił klatę.
-Ymm.. pomyliłam pokoje - powiedziałam zmieszana - przepraszam, nie chciałam tak do ciebie wtargnąć i..
-Nie przepraszaj - powiedział ze słodkim uśmiechem - pokój twoich rodziców jest zaraz obok. Numer 310. Jeszcze nie na plaży?
-Nie.. musiałam coś zrobić. A ty?
-Chciałem po prostu wziąć prysznic - wzruszył ramionami - będziesz miała coś przeciwko temu, żebym szedł z tobą?
-Nie, skądże - tym razem to ja się uśmiechnęłam.
Razem z Louisem opuściliśmy teren hotelu i w mig znaleźliśmy się na plaży. Przez ciemne okulary, które miałam na oczach nie zauważyłam przed sobą kamienia i gdyby nie Lou, to jak nic upadłabym na twarz. Zdziwiło mnie to, że po prostu mnie nie podniósł i nie pozwolił iść dalej, tylko od razu wziął mnie na ręce. Pisnęłam zdziwiona i chwyciłam się jego szyi.
-Co ty robisz? - spytałam zmieszana.
-Masz rozciętą nogę - powiedział po prostu - chcesz zakrwawić cały piasek?
-Co mam? - jego wiadomość do mnie nie dotarła. Byłam kompletnie rozkojarzona faktem, że niósł mnie w swoich ramionach. Po całym ciele przeszły mi dreszcze. Znów byłam w jakimś dziwnym stanie. Za każdym razem, gdy byłam gdzieś blisko niego. No.. ale aż tak blisko to jeszcze nigdy nie byłam.
Nie mam pojęcia kiedy doszliśmy do koca, na którym siedziała mama z Nat. Louis posadził mnie obok nich, a one spojrzały na niego pytająco.
-Louis, ona ma nogi - powiedziała moja mama.
-Ma, obydwie. Ale jedną skaleczoną.
-Pierwszy dzień we Francji a ty już coś sobie zrobiłaś? - spytała z niedowierzaniem - Jakim trzeba być pechowcem, Destiny?
-To ja - bąknęłam, wciąż rozkojarzona.
Moja mama zawsze była przesądna. Okazało się, że skaleczenie było naprawdę niewielkie i wystarczyło przemyć je wodą utlenioną (tak, moja szanowna mamusia miała przy sobie apteczkę "na wszelki wypadek"). Po kilku minutach ściągnęłam sukienkę, natarłam się olejkiem do opalania i położyłam się na ręczniku. Pogoda była wprost idealna. Gorące słońce przygrzewało moja skórę, a delikatny powiew wiatru od morza muskał moje ciało. Niczego więcej nie było mi trzeba. Dylan, Zayn, Louis i mój tata odbijali piłką, mama z Natalie plotkowały, a ja w końcu miałam chwilę dla siebie. Cały dzień zamierzałam przeleżeć na piasku i wszystko mieć w dupie. Szkoda tylko, że z tego wszystkiego telefon zostawiłam w pokoju. Ale jakoś musiałam to przeżyć. Raczej nikt nie musiał się ze mną kontaktować.
Późnym popołudniem zostałam sama, bo reszta postanowiła wybrać się na obiad. Nie byłam głodna, a nie chciałam niczego w siebie zmuszać. Sama.. to znaczy tak mi się wydawało do czasu, aż obok mnie ktoś usiadł. Myślałam, że to Dylan, ale nie. To był Louis. Podniosłam się i popatrzyłam na niego.
-Dlaczego nie poszedłeś z nimi? - spytałam zdziwiona.
-Nie mam ochoty na jedzenie. A co, przeszkadzam ci?
-Nie, skąd - uśmiechnęłam się delikatnie - po prostu myślałam, że zostałam sama.
-A jednak nie - zaśmiał się - nie sądziłem, że wyrośniesz na taką piękną dziewczynę.
Czułam, że zaczynam się czerwienić. Co ten koleś ze mną robił?!
-Nie wiem, o czym mówisz.
-Widziałem cię, jak jeszcze byłaś taka malutka - zaśmiał się - pamiętam, jak Harry się ekscytował, że Rose jest w ciąży i że zakładają normalną rodzinę. Przeszli naprawdę sporo i podziwiam ich, że są razem, że się kochają i że są tacy szczęśliwi. Tyle lat, a uczucie nie wygasa..
-Nie znam cię zbyt dobrze. Dużo o tobie słyszałam, ale cię nie pamiętam. Nie odwiedzałeś nas.
-Po prostu.. - jego mina zrzedła - miałem bardzo ciężki okres w swoim życiu i z pewnymi sprawami musiałem poradzić sobie sam. Ale teraz jest już dobrze. Wyszedłem z tego wszystkiego i wracam do normalności. Dlatego tak bardzo zależy mi na tym, żeby odbudować kontakt z chłopakami i resztą. Nasza paczka jest dla mnie wszystkim. Bardzo wiele razem przeszliśmy i myślę, że wszystko musi być okey.
-Nie wątpię. Fajnie, że się pojawiłeś.
-Też się cieszę - uśmiechnął się - a właśnie! Nie wiedziałem, że odziedziczyłaś głos po ojcu.. naprawdę przepięknie śpiewasz.
I w tym momencie mnie olśniło.
-A więc to byłeś ty! Ty byłeś w pokoju z fortepianem i to ty pukałeś do mojego pokoju, prawda?
-Tak, to byłem ja - przyznał ze skruchą - ale uciekłem bo nie chciałem ci przeszkadzać. Nie musisz chcieć rozmawiać z takim starym dziadem jak ja.
-Nie jesteś żadnym starym dziadem, okey? Do starości ci jeszcze daleko.
-Chciałbym. Ale wiek mówi swoje.
-Wiek to tylko liczba.
-Mówisz jak Harry.
W tym momencie obydwoje się zaśmialiśmy. Przegadałam z nim całą następną godzinę, po czym obydwoje stwierdziliśmy, że jesteśmy głodni i wróciliśmy do hotelu. Zjedliśmy coś na szybko, ciągle rozmawiając. Dowiedziałam się o nim wielu rzeczy. W jego towarzystwie czułam się naprawdę swobodnie. Nie czułam tego, że między nami było 20 lat różnicy. Rozmawiałam z nim jak z normalnym nastolatkiem, nie jak z mężczyzną po przejściach. To było dla mnie dziwne. Czułam w środku dziwne mrowienie, ale nie wiedziałam, czym było wywołane. Fascynował mnie. Był tajemniczy, a zarazem otwarty. Jeszcze nie potrafiłam do końca tego pojąć, ale miałam nadzieję, że niebawem mi się to uda.
W końcu wróciłam do swojego pokoju, gdzie wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w piżamę. Położyłam się do łóżka i w końcu sprawdziłam telefon:
10 nieodebranych połączeń od: Matt :*
3 nowe wiadomości od: Matt :*
1 nowa wiadomość od: Jasmine :)
Zaśmiałam się pod nosem i wszystko przeczytałam. Matt pytał co u mnie, jak podoba mi się Francja, dlaczego się nie odzywam, że tęskni, a na koniec życzył mi dobrej nocy. Natomiast Jasmine prosiła, żebym zadzwoniła do niej, gdy będę mieć wolną chwilę. Obiecałam sobie, że wykonam telefon z samego rana. Odłożyłam komórkę na komodę i wyczerpana całym dniem, po prostu poszłam spać...
_________________________________
No i jest 4 <3
Okey, wiem, rozdział miał być w poniedziałek, ale nie wyszło. Miałam za dużo na głowie.
Ale jest dzisiaj, do waszej dyspozycji, do czytania i komentowania oczywiście!:)
A teraz..
Serio? Naprawdę jestem aż taka zła? Naprawdę już nic nie jestem warta, jako pisarka? Już nie ma "kocham cię" tylko "jesteś żałosna" czy "jesteś szmatą"? POWAŻNIE?
Cierpliwie znosiłam wszystkie hejty, ale teraz naprawdę mnie zabolały. Naprawdę bardzo. To nie jest miłe uczucie, kiedy poświęcasz swój czas, piszesz historie, zastanawiasz się nad nią i zawalasz naukę, żeby twoi czytelnicy mogli poznać ciąg dalszy, a w nagrodę dostajesz na asku teksty typu "jesteś żałosna", "jesteś zerem", "zastanów się, czy powinnaś pisać"... Nie odpowiadam na wszystkie, bo za bardzo mnie ranią. Jeżeli jestem taka zła, to po co tu wchodzicie? Po co czytacie? Po to, żeby później mnie schejtować, że rozdział pojawił się później? Jeżeli tak, to w ogóle nie wchodź. Też jestem człowiekiem. Też mam uczucia. I MNIE TEŻ SŁOWA MOGĄ ZRANIĆ.
Skoro jestem taką złą pisarką, to napiszcie to pod tym postem. Usunę tego bloga i wszystkie poprzednie, zniknę ze świata Bloggera i więcej o mnie nie usłyszycie.
Wystarczy napisać.
Cierpliwym i prawdziwym czytelnikom bardzo dziękuję za wyrozumiałość i brak ostrych słów. To znaczy dla mnie bardzo wiele. <3
Czekam na komentarze!!